Na truskawki niestety jeszcze nie czas, ale nabrałam na nie wielką ochotę, dlatego mogę poczuć ich chociaż aromat dzięki woskowi Yankee Candle Sweet Strawberry.
Naklejka bardzo prosta, czyli masa truskawek :)
Moc zapachu jest średnia, nie jest duszący ani za słaby, taki w sam raz. Przyznam, że liczyłam na zapach prawdziwych truskawek, takich prosto z krzaka, jednak trochę się na nim zawiodłam. Jest to zapach oczywiście truskawek, ale przetworzonych, np. truskawkowej galaretki, czy cukierków. Jest za bardzo słodki jak na prawdziwe owoce i taki właśnie cukierkowy. Nie powiem, że mi się on nie podoba, jednak liczyłam na coś innego, bardziej owocowego.
Yankee Candle Sweet Strawberry nie jest to zapach prawdziwych truskawek, ale mi się podoba i myślę, że znajdzie swoich wielbicieli.
Strony
▼
środa, 30 marca 2016
czwartek, 24 marca 2016
Palmer's Cocoa Botter Formula balsam do ust czekolada-mięta
Balsam do ust Palmer's kupiłam w jednej z aptek internetowych, a kosztował coś ponad 6 zł. Zachęciły mnie pozytywne opinie o ich produktach do ust, więc zdecydowałam się na jeden, a jest to wersja czekolada z miętą.
Od producenta: Pielęgnacyjny balsam do ust w sztyfcie o zapachu czekoladowo-miętowym.
Unikalna formuła na bazie czystego masła kakaowego wzbogacona witaminą E i innymi aktywnymi emolientami. Wyjątkowo nawilża i nabłyszcza, zapobiegając uczuciu pieczenia i suchości w okolicach czerwieni wargowej. Filtr SPF 15 chroni wrażliwą skórę przed szkodliwymi czynnikami promieniowania ultrafioletowego. Balsam nadaje ustom wyjątkowy blask.
Opakowanie pomadki to spłaszczony sztyft, wykręcany u dołu. Jego pojemność jest tradycyjna dla pomadek, czyli 4 g. Wygodnie się go odkręca, chociaż potrafi zacinać, jak to bywa w pomadkach, które wykręcają się jak klej. Sam sztyft pomadki jest również spłaszczony. Początkowo myślałam, że będzie to utrudniać używanie, jednak nie ma z tym problemu, po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić.
Konsystencja balsamu jest bardziej kremowa niż w pomadkach. Idealnie rozsmarowuje się na ustach, pozostawia na nich jedynie połysk. Oczywiście pod wpływem ciepła zaczyna się topić, ale która pomadka tego nie robi. Zapach czekolady, a bardziej jest to kakao i mięty. Jest dość naturalny, nie utrzymuje się na ustach. W smaku jest słodki, nie ma w sobie chemicznych nut, dlatego bez problemu można pić i jeść mając posmarowane usta.
Odzwyczaiłam się trochę od mrożących, miętowych pomadek takich jak Carmex, dlatego kiedy pierwszy raz się nią posmarowałam ciężko mi było wytrzymać. Mrozi bardzo mocno, ale po kilku dniach używania już się do tego przyzwyczaiłam i efekt ten zmalał. Chroni usta na dość długo, pozostaje na nich kilka godzin. Nawilżenie jest bardzo dobre, jak i odżywienie. Może nie zauważyłam jakiejś szczególnej poprawy stanu ust, ale nie mam z nimi bardzo problemu, więc może jak ktoś ma bardzo przesuszone usta to zauważy te rewelacyjne działanie.
Balsam Palmer's uważam za bardzo dobry. Dobrze nawilża i odżywia usta, chociaż nie przepadam za efektem mrożenia.
Od producenta: Pielęgnacyjny balsam do ust w sztyfcie o zapachu czekoladowo-miętowym.
Unikalna formuła na bazie czystego masła kakaowego wzbogacona witaminą E i innymi aktywnymi emolientami. Wyjątkowo nawilża i nabłyszcza, zapobiegając uczuciu pieczenia i suchości w okolicach czerwieni wargowej. Filtr SPF 15 chroni wrażliwą skórę przed szkodliwymi czynnikami promieniowania ultrafioletowego. Balsam nadaje ustom wyjątkowy blask.
Opakowanie pomadki to spłaszczony sztyft, wykręcany u dołu. Jego pojemność jest tradycyjna dla pomadek, czyli 4 g. Wygodnie się go odkręca, chociaż potrafi zacinać, jak to bywa w pomadkach, które wykręcają się jak klej. Sam sztyft pomadki jest również spłaszczony. Początkowo myślałam, że będzie to utrudniać używanie, jednak nie ma z tym problemu, po prostu trzeba się do tego przyzwyczaić.
Konsystencja balsamu jest bardziej kremowa niż w pomadkach. Idealnie rozsmarowuje się na ustach, pozostawia na nich jedynie połysk. Oczywiście pod wpływem ciepła zaczyna się topić, ale która pomadka tego nie robi. Zapach czekolady, a bardziej jest to kakao i mięty. Jest dość naturalny, nie utrzymuje się na ustach. W smaku jest słodki, nie ma w sobie chemicznych nut, dlatego bez problemu można pić i jeść mając posmarowane usta.
Odzwyczaiłam się trochę od mrożących, miętowych pomadek takich jak Carmex, dlatego kiedy pierwszy raz się nią posmarowałam ciężko mi było wytrzymać. Mrozi bardzo mocno, ale po kilku dniach używania już się do tego przyzwyczaiłam i efekt ten zmalał. Chroni usta na dość długo, pozostaje na nich kilka godzin. Nawilżenie jest bardzo dobre, jak i odżywienie. Może nie zauważyłam jakiejś szczególnej poprawy stanu ust, ale nie mam z nimi bardzo problemu, więc może jak ktoś ma bardzo przesuszone usta to zauważy te rewelacyjne działanie.
Balsam Palmer's uważam za bardzo dobry. Dobrze nawilża i odżywia usta, chociaż nie przepadam za efektem mrożenia.
wtorek, 22 marca 2016
Tami oczyszczające płatki do twarzy ekstrakt z ogórka i aloesu
Oczyszczanie skóry twarzy jest bardzo ważnym etapem codziennej pielęgnacji twarzy. Zawsze używam toników, jednak ostatnio zdecydowałam się na nowość, czyli płatki oczyszczające. Dostępnych jest ich kilka rodzai, a ja zdecydowałam się na wersję oczyszczającą z ekstraktem z ogórka i aloesu. Kupiłam je w Biedronce za 3,99 zł, a obecnie można je dostać za 3,19 zł. W Rossmannie za takie pudełeczko trzeba zapłacić ponad 5 zł.
Płatki zamknięte są w dość sporym plastikowym pudełeczku. Opakowanie zawiera 70 sztuk. Odkręca się sprawnie, ale ma się pewność, samoistnie się nie odkręci. Dodatkowym zabezpieczeniem przed wysychaniem jest folia aluminiowa, którą opakowanie jest zamknięte. Ja ją zostawiłam i za każdym razem zamykam, dla większej pewności, żeby płatki nie wyschły. Jak już mówiłam opakowanie jest dość sporych rozmiarów i płatki się w nim ruszają na wszystkie strony. Mi to nie przeszkadza - szersze opakowanie ułatwia wyjęcie płatków.
Same płatki są okrągłe z niewielkim wcięciem z jednej strony. Nie wiem o co producentowi chodziło, ale mogę się domyślać, że ma to na celu ułatwienie wyjęcia płatka z opakowania. Płatki są bardzo sklejone, dlatego ciężko jest wyjąć na raz tylko jeden. Są one dobrze i równomiernie nasączone. Otwarte mam je już około miesiąca i są tak samo wilgotne jak tuż po otwarciu.
Zapach jest świeży, pachnie aloesem. Nie jest to mocny zapach, ulatnia się niedługo po przetarciu twarzy.
Płatki dobrze oczyszczają skórę twarzy. Po przetarciu jest gładka, błyszcząca i miękka. Nie jest ściągnięta, a nawet lekko nawilżona. Nie podrażnia skóry, ani nie powoduje pieczenia w miejscach już podrażnionych. Jak na potrzeby mojej twarzy efekt jest wystarczający. Nie zauważyłam żadnych działań niepożądanych typu zaczerwienie skóry, czy uczulenie. Używam ich dwa razy dziennie.
Takie płatki są wygodne szczególnie w podróży, nie trzeba brać butelki toniku i dodatkowo paczki płatków, tylko kilka według potrzeby w woreczek strunowy - metoda sprawdzona, przez kilka dni w takim woreczku płatki nie straciły wilgotności.
Tami płatki oczyszczające to dobra alternatywa dla toników, ponieważ działają równie dobrze. Jest to przydatna opcja dla osób leniwych - nie trzeba wyciągać płatka, lać tonik... ;)
Płatki zamknięte są w dość sporym plastikowym pudełeczku. Opakowanie zawiera 70 sztuk. Odkręca się sprawnie, ale ma się pewność, samoistnie się nie odkręci. Dodatkowym zabezpieczeniem przed wysychaniem jest folia aluminiowa, którą opakowanie jest zamknięte. Ja ją zostawiłam i za każdym razem zamykam, dla większej pewności, żeby płatki nie wyschły. Jak już mówiłam opakowanie jest dość sporych rozmiarów i płatki się w nim ruszają na wszystkie strony. Mi to nie przeszkadza - szersze opakowanie ułatwia wyjęcie płatków.
Same płatki są okrągłe z niewielkim wcięciem z jednej strony. Nie wiem o co producentowi chodziło, ale mogę się domyślać, że ma to na celu ułatwienie wyjęcia płatka z opakowania. Płatki są bardzo sklejone, dlatego ciężko jest wyjąć na raz tylko jeden. Są one dobrze i równomiernie nasączone. Otwarte mam je już około miesiąca i są tak samo wilgotne jak tuż po otwarciu.
Zapach jest świeży, pachnie aloesem. Nie jest to mocny zapach, ulatnia się niedługo po przetarciu twarzy.
Płatki dobrze oczyszczają skórę twarzy. Po przetarciu jest gładka, błyszcząca i miękka. Nie jest ściągnięta, a nawet lekko nawilżona. Nie podrażnia skóry, ani nie powoduje pieczenia w miejscach już podrażnionych. Jak na potrzeby mojej twarzy efekt jest wystarczający. Nie zauważyłam żadnych działań niepożądanych typu zaczerwienie skóry, czy uczulenie. Używam ich dwa razy dziennie.
Takie płatki są wygodne szczególnie w podróży, nie trzeba brać butelki toniku i dodatkowo paczki płatków, tylko kilka według potrzeby w woreczek strunowy - metoda sprawdzona, przez kilka dni w takim woreczku płatki nie straciły wilgotności.
Tami płatki oczyszczające to dobra alternatywa dla toników, ponieważ działają równie dobrze. Jest to przydatna opcja dla osób leniwych - nie trzeba wyciągać płatka, lać tonik... ;)
niedziela, 20 marca 2016
Village Candle Patchouli Peppercorn
Zaczynam swoją przygodę z Village Candle. Woski tej firmy są drogie - kosztują 24 zł, ale mają dużą pojemność 70 g - dlatego zdecydowałam się na samplery. W małych pomieszczeniach są one dobrze wyczuwalne, natomiast w dużych już tylko trochę. Tak więc palę je w kominku, takim sposobem na dłużej mi starczają.
Opis ze strony sklepu: Paczula, cedr i biały pieprz.Zmysłowy i ziemisty, ten zapach przeniesie Cię w mgnieniu oka do lat 60-tych.
Sampler wygląda jak sampler Yankee Candle, tylko że jest większy ma 61 g, a Yankee 49 g. Obwinięty jest folią z przyklejoną na niej naklejką. W tym przypadku znajduje się na nim łapacz snów.
Od pierwszego powąchania wiedziałam, że jest to zapach syropu na kaszel Tussipect, którego głównym składnikiem jest tymianek. Wyczuwam w nim dodatkowo elementy sosnowe i ziołowe. Jest to zapach odświeżający, a wręcz odkażający. Niby sam zapach jest ciężki, ale nie powala swoją mocą - trzeba wkroić go sporo żeby cokolwiek było czuć. Na pewno nie dla każdego.
Patchouli Peppercorn należy do cięższych zapachów. Myślę, że znajdzie swoich wielbicieli, ale nielicznych. Mi średnio się podobał, ale go wypaliłam.
Lubicie takie zapachy?
piątek, 18 marca 2016
Yankee Candle Gigerbread Maple, Cappuccino Truffle
Dzisiaj post zapachowy, tym razem są to dwa woski Yankee Candle z kolekcji, która wyszła w tamtym roku. Oba są słodkie, chociaż przyznam, że to chyba ostatnie w tym okresie takie ciasteczkowe zapachy, ponieważ ostatnio mam ochotę na zapachy owocowe, kwiatowe, czy świeże.
Na obrazku znajdują się apetycznie wyglądające jakieś placki lub ciastka przełożone bitą śmietaną, oblane syropem i czymś jeszcze posypane. Całość wygląda bardzo smacznie i bez wąchania można nabrać ochoty na coś słodkiego ;)
Tłumacząc nazwę wosku jest to piernik klonowy, czyli pewnie ciasto piernikowe z dodatkiem syropu klonowego.
W wosku wyraźnie wyczuwalny jest imbir, dlatego nie jest to taki typowy piernikowy zapach. Oczywiście jest w nim wyczuwalna mieszanka przypraw, ale nie tak mocno. To również nie jest zapach imbirowych pierniczków, ma w sobie coś jeszcze takiego nieokreślonego, co robi z tego zapachu niepowtarzalną mieszankę. Zapach jest słodki, ale nie duszący. Utrzymuje się długo w pomieszczeniu, jeszcze na drugi dzień.
Opis ze strony sklepu: Głęboki, bogaty aromat ziaren palonej kawy z nutami aksamitnej czekolady.
Obrazek jest bardzo prosty, po prostu truflowa kuleczka na ozdobnym papierku.
Wydawałoby się, że zapach powinien być kawowy, ale tak nie jest. Jest to czekolada, taka prawdziwa, nie żadna chemiczna mieszanka, a ta kawa jest wyczuwalna tylko odrobinkę, jak się bardzo wczuje w zapach. Jest to fajny aromat ale szkoda, że nie czuć w nim bardziej kawy.
Oba zapachy przypadną do gustu wielbicielom słodkości, chyba że lubicie zapachu imbiru lub czekolady. Dla mnie bardziej podoba się pierwszy wosk, bo uwielbiam imbirowe aromaty, ale drugi też chętnie wypalę.
Gingerbread Maple
Opis ze strony sklepu: Mieszanka przypraw do pieczenia i ciepłego aromatu goździków, doprawiona odrobiną syropu klonowego przywołuje wspomnienie świeżo upieczonego, piernikowego ciasteczka.Na obrazku znajdują się apetycznie wyglądające jakieś placki lub ciastka przełożone bitą śmietaną, oblane syropem i czymś jeszcze posypane. Całość wygląda bardzo smacznie i bez wąchania można nabrać ochoty na coś słodkiego ;)
Tłumacząc nazwę wosku jest to piernik klonowy, czyli pewnie ciasto piernikowe z dodatkiem syropu klonowego.
W wosku wyraźnie wyczuwalny jest imbir, dlatego nie jest to taki typowy piernikowy zapach. Oczywiście jest w nim wyczuwalna mieszanka przypraw, ale nie tak mocno. To również nie jest zapach imbirowych pierniczków, ma w sobie coś jeszcze takiego nieokreślonego, co robi z tego zapachu niepowtarzalną mieszankę. Zapach jest słodki, ale nie duszący. Utrzymuje się długo w pomieszczeniu, jeszcze na drugi dzień.
Cappuccino Truffle
Obrazek jest bardzo prosty, po prostu truflowa kuleczka na ozdobnym papierku.
Wydawałoby się, że zapach powinien być kawowy, ale tak nie jest. Jest to czekolada, taka prawdziwa, nie żadna chemiczna mieszanka, a ta kawa jest wyczuwalna tylko odrobinkę, jak się bardzo wczuje w zapach. Jest to fajny aromat ale szkoda, że nie czuć w nim bardziej kawy.
Oba zapachy przypadną do gustu wielbicielom słodkości, chyba że lubicie zapachu imbiru lub czekolady. Dla mnie bardziej podoba się pierwszy wosk, bo uwielbiam imbirowe aromaty, ale drugi też chętnie wypalę.
środa, 16 marca 2016
Kącik czytelniczy - kolorowanki antystresowe
Nie wiem jak Wy, ale ja od zawsze lubiłam kolorować. Kiedy na naszym rynku pojawiły się kolorowanki dla dorosłych wiedziałam, że muszę je mieć. Kupiłam je latem, kiedy jeszcze zewsząd nie wyskakiwały i nie były aż tak popularne. Dostępnych książeczek było dosłownie kilka (nie to co teraz), a te na które się zdecydowałam były jednymi z pierwszych. Przyznam, że jest to zajęcie bardzo wciągające. Początkowo trochę się przy nich denerwowałam, czyli odwrotny skutek kolorowanek, bo wychodziłam za linię. Jednak teraz już mi to tak nie przeszkadza, a raczej nabrałam wprawy w kolorowaniu. Kolorując nastawiam sobie audiobooka, więc nie jest to tak bardzo stracony czas ;)
Posiadam trzy kolorowanki z serii "Kolorowy trening antystresowy": Wzory i wzorki, Wzory i ornamenty oraz Esy-floresy. Przyznam, że na razie koloruję jedynie w tej pierwszej.
Do kolorowania używam dwóch kompletów kredek i cienkopisów. Kredki Fiorello Super Soft 12 kolorów, Lyra Osiris 24 kolory i kilka starych kredek. Cienkopisy: zestaw 10 sztuk Penword, 6 sztuk z Biedronki, dwa z innych zestawów i 3 kultowe Stabilo kupione na sztuki.
Kredki Fiorello mają bardzo żywe kolory. Łatwo się nimi koloruje nawet duże powierzchnie. Jestem z nich zadowolona, a i cenowo są dość tanie - kosztują 6 zł. Kredki Lyra są bardziej pastelowe, kolory bardziej mi się podobają niż w tych poprzednich, ale trafił mi się jakiś felerny zestaw. Grafity są bardzo połamane, temperuję i cały czas wypada połamany rysik. Kosztowały nie mało, bo 19 zł Nigdy nie kupujcie ostatniego opakowania kredek.
Co do cienkopisów to ze wszystkich jestem zadowolona, chociaż trochę mniej z zestawu Penword - linie odznaczają się.
Tak wygląda obrazek cały pokolorowany cienkopisami. Kartki są bardzo grube i nie przebijają na drugą stronę. Z tego co się orientuję kartki kolorowanek z tego wydawnictwa są najgrubsze. Nie radzę kolorować flamastrami, próbowałam i przebiły.
To jest obrazek który obecnie koloruję. Tyle ile tu widzicie zajęło mi 3 godziny. Nie koloruję całego obrazka jednego dnia, tylko codziennie po trochę, jak mam na to ochotę.
Na zdjęciu powyżej pokazałam jak książka jest sklejona. Można kartkę wyrwać i sobie tak kolorować. Ja jednak tego nie robię, niektóre obrazki ciągną się na dwie strony i tak jest mi łatwiej. Kolorowanie w książce jest bardzo utrudnione, ponieważ jest bardzo mocno sklejona i po pewnym czasie ciężko jest kolorować przy sklejeniu. Od razu powiem, że jest to najporządniej zrobiona kolorowanka, ponieważ inne od razu się rozklejają.
Kilka wzorów jeszcze nie pokolorowanych: jedne podobają mi się mniej inne bardziej. Są tu różne szlaczki, za którymi nie przepadam, wzory podobne do układanek w kalejdoskopie, różne kwiatki,...
Jest to książka, która chyba najbardziej mi się podoba. Wzory ma najładniejsze, nie ma tutaj żadnych szlaczków, czy kartek zapełnionych, np. samymi kratkami i... kolorujcie sobie to jak chcecie ;) Wzory są tu bardziej dopracowane, zajmują całe powierzchnię kartek, mają więcej szczegółów, czyli takiej dłubaniny przy małych fragmentach.
oraz Bazgrołki, czyli to co mnie trochę przeraża. W tej części mamy za zadanie dokończyć obrazki, czyli uzupełnić wzrokami brakujące elementy. Często są to tylko dorobienie kilku wzorów, ale zdarzają się też prawie puste strony do zapełnienia. Zrobię je, ale nie wiem z jakim skutkiem ;)
Polecam wszystkie trzy książki, są dostępne z tej serii jeszcze trzy, ale oglądając je w księgarni stwierdziłam, że wzory powtarzają się i większość jest bardzo podobna do tych w tych co mam. Książki mają format A4, czyli bloku. Kosztują od 14 zł w księgarniach internetowych do 25 zł.
A Wy wciągnęliście się w kolorowanie? Jakie są Wasze ulubione kolorowanki?
Posiadam trzy kolorowanki z serii "Kolorowy trening antystresowy": Wzory i wzorki, Wzory i ornamenty oraz Esy-floresy. Przyznam, że na razie koloruję jedynie w tej pierwszej.
Do kolorowania używam dwóch kompletów kredek i cienkopisów. Kredki Fiorello Super Soft 12 kolorów, Lyra Osiris 24 kolory i kilka starych kredek. Cienkopisy: zestaw 10 sztuk Penword, 6 sztuk z Biedronki, dwa z innych zestawów i 3 kultowe Stabilo kupione na sztuki.
Kredki Fiorello mają bardzo żywe kolory. Łatwo się nimi koloruje nawet duże powierzchnie. Jestem z nich zadowolona, a i cenowo są dość tanie - kosztują 6 zł. Kredki Lyra są bardziej pastelowe, kolory bardziej mi się podobają niż w tych poprzednich, ale trafił mi się jakiś felerny zestaw. Grafity są bardzo połamane, temperuję i cały czas wypada połamany rysik. Kosztowały nie mało, bo 19 zł Nigdy nie kupujcie ostatniego opakowania kredek.
Co do cienkopisów to ze wszystkich jestem zadowolona, chociaż trochę mniej z zestawu Penword - linie odznaczają się.
Wzory i wzorki
Kilka pokolorowanych już obrazków: jedne wyszły mi lepiej inne gorzej, tylko nie porównujcie ich z tymi arcydziełami, które prezentują jakby to nazwać "profesjonalni kolorowacze" ;)Tak wygląda obrazek cały pokolorowany cienkopisami. Kartki są bardzo grube i nie przebijają na drugą stronę. Z tego co się orientuję kartki kolorowanek z tego wydawnictwa są najgrubsze. Nie radzę kolorować flamastrami, próbowałam i przebiły.
To jest obrazek który obecnie koloruję. Tyle ile tu widzicie zajęło mi 3 godziny. Nie koloruję całego obrazka jednego dnia, tylko codziennie po trochę, jak mam na to ochotę.
Na zdjęciu powyżej pokazałam jak książka jest sklejona. Można kartkę wyrwać i sobie tak kolorować. Ja jednak tego nie robię, niektóre obrazki ciągną się na dwie strony i tak jest mi łatwiej. Kolorowanie w książce jest bardzo utrudnione, ponieważ jest bardzo mocno sklejona i po pewnym czasie ciężko jest kolorować przy sklejeniu. Od razu powiem, że jest to najporządniej zrobiona kolorowanka, ponieważ inne od razu się rozklejają.
Kilka wzorów jeszcze nie pokolorowanych: jedne podobają mi się mniej inne bardziej. Są tu różne szlaczki, za którymi nie przepadam, wzory podobne do układanek w kalejdoskopie, różne kwiatki,...
Wzory i ornamenty
Wszystkie te książki zrobione są jednakowo, tzn. wygląd zewnętrzny, oprawa, grubość kartek, itd. dlatego przejdę od razu do samych obrazków.Jest to książka, która chyba najbardziej mi się podoba. Wzory ma najładniejsze, nie ma tutaj żadnych szlaczków, czy kartek zapełnionych, np. samymi kratkami i... kolorujcie sobie to jak chcecie ;) Wzory są tu bardziej dopracowane, zajmują całe powierzchnię kartek, mają więcej szczegółów, czyli takiej dłubaniny przy małych fragmentach.
Esy-floresy
Tej kolorowanki trochę boję się zaczynać, a chodzi tu o jej drugą część, ale o tym za chwilę. Jak już mówiłam Wzory i ornamenty mają drobne elementy, ale ta ma ich jeszcze więcej. Nie są to już od tak jakieś niesprecyzowane obrazki, ale w taj książce koloruje się już prawdziwe elementy takie jak: zwierzęta, jakieś morskie krajobrazy, mandale,.... Książka składa się z dwóch części: pierwsza to Kolorowanki, czyli zwykłe kolorowanieoraz Bazgrołki, czyli to co mnie trochę przeraża. W tej części mamy za zadanie dokończyć obrazki, czyli uzupełnić wzrokami brakujące elementy. Często są to tylko dorobienie kilku wzorów, ale zdarzają się też prawie puste strony do zapełnienia. Zrobię je, ale nie wiem z jakim skutkiem ;)
Polecam wszystkie trzy książki, są dostępne z tej serii jeszcze trzy, ale oglądając je w księgarni stwierdziłam, że wzory powtarzają się i większość jest bardzo podobna do tych w tych co mam. Książki mają format A4, czyli bloku. Kosztują od 14 zł w księgarniach internetowych do 25 zł.
A Wy wciągnęliście się w kolorowanie? Jakie są Wasze ulubione kolorowanki?
poniedziałek, 14 marca 2016
Avon Senses Revitalising żel pod prysznic
Żele pod prysznic z Avonu są ze mną od ładnych kilku lat. Mam wśród nich kilku ulubieńców, ale lubię sięgać po nowości. Tym razem trafił do mnie żel Revitalising, czyli o zapachu jagód acai. Jest on do kupienia już od roku, czy dwóch lat, ale dopiero teraz zdecydowałam się go kupić. Jak zawsze przeglądam przyszłe katalogi, żeby kupić interesujące mnie kosmetyki po jak najniższych cenach. Dlatego ten żel kupiłam za 8 zł.
Od producenta: Nawilżający żel pod prysznic.
Żel zamknięty jest w plastikowej butelce, mieszczącej 500 ml. Niedawno zmienili opakowanie, jak i naklejkę na opakowaniu, ale i ta wersja jest również wygodna. Zmienił się kształt butelki - jest bardziej wyprofilowany i lepiej trzyma się w dłoni oraz zamykanie wyglądało trochę inaczej. Chociaż butelka jest dość sporych rozmiarów, nie zajmuje zbyt wiele miejsca w łazience. Jest dość ciężka, ale nie utrudnia to użytkowania. Otwór jest odpowiedniej wielkości, można dobrze dozować potrzebną nam ilość żelu.
Konsystencja nie różni się od innych żeli z Avonu. Jest dość gęsta, przez co żel jest wydajny. W kolorze tak jak widać jest fioletowy. Zapach to chyba najważniejsza rzecz w żelu, jest bardzo ładny, owocowy i naprawdę pachnie jagodami acai. Bardzo lubię ten zapach i jestem zadowolona, że idealnie odzwierciedla te owoce.
Działanie jest identyczne jak inne żele tej firmy: dobrze się pieni, nie wpływa negatywnie, ani pozytywnie na stan skóry i bardzo dobrze myje skórę.
Żel pod prysznic Avon Revitalising jest bardzo dobrym żelem. Ma wszystko co powinien mieć dobry żel pod prysznic, a przyjemny zapach sprawił, że zaliczam go do pierwszej trójki ulubionych zapachów żeli z Avonu. Cenowo bardzo się opłaca, można go kupić za 8 zł za 500 ml.
Lubicie żele pod prysznic z Avonu? Jaki jest Wasz ulubiony?
Żel zamknięty jest w plastikowej butelce, mieszczącej 500 ml. Niedawno zmienili opakowanie, jak i naklejkę na opakowaniu, ale i ta wersja jest również wygodna. Zmienił się kształt butelki - jest bardziej wyprofilowany i lepiej trzyma się w dłoni oraz zamykanie wyglądało trochę inaczej. Chociaż butelka jest dość sporych rozmiarów, nie zajmuje zbyt wiele miejsca w łazience. Jest dość ciężka, ale nie utrudnia to użytkowania. Otwór jest odpowiedniej wielkości, można dobrze dozować potrzebną nam ilość żelu.
Konsystencja nie różni się od innych żeli z Avonu. Jest dość gęsta, przez co żel jest wydajny. W kolorze tak jak widać jest fioletowy. Zapach to chyba najważniejsza rzecz w żelu, jest bardzo ładny, owocowy i naprawdę pachnie jagodami acai. Bardzo lubię ten zapach i jestem zadowolona, że idealnie odzwierciedla te owoce.
Działanie jest identyczne jak inne żele tej firmy: dobrze się pieni, nie wpływa negatywnie, ani pozytywnie na stan skóry i bardzo dobrze myje skórę.
Żel pod prysznic Avon Revitalising jest bardzo dobrym żelem. Ma wszystko co powinien mieć dobry żel pod prysznic, a przyjemny zapach sprawił, że zaliczam go do pierwszej trójki ulubionych zapachów żeli z Avonu. Cenowo bardzo się opłaca, można go kupić za 8 zł za 500 ml.
Lubicie żele pod prysznic z Avonu? Jaki jest Wasz ulubiony?
sobota, 12 marca 2016
Kringle Candle Welcome Home
Welcome Home mam otwarty od dość dawna. Do jego recenzji przygotowywałam się od ładnych kilku miesięcy. Wcale nie dlatego, że jest to jakiś mocno skomplikowany zapach, który nie wiem jak opisać. Po prostu mam w swojej kolekcji tyle zapachów, że nie wiem za jaki się zabrać i kiedy zaplanuję że tego dnia zrecenzuję Welcom Home to jak przychodzi co do czego stwierdzam, że może jeszcze trochę poczekać. Tak więc zapraszam wreszcie na recenzję zapachu Welcome Home od Kringle Candle.
Opis ze strony sklepu: Ta wyjątkowa kompozycja kreuje niepowtarzalną atmosferę domu, który wita ciepłem i otula komfortowym poczuciem bezpieczeństwa. Aromatyczne przyprawy, zapach świeżo upieczonego chleba oraz woń ciepłego paleniska ukoją Twoje zmysły.
Jak każdy wosk Kringle Candle zamknięty jest w plastikowym pudełeczku. Bardzo lubię ich opakowania, ponieważ nie muszę myśleć gdzie po otwarciu włożyć wosk. Naklejka jak zawsze tematyczna, czyli wyszywana poduszka, ciepły koc oraz koszyczek z włóczką i drutami. Od razu kojarzy się z ciepłym domem.
A jak pachnie Welcom Home, czyli witaj w domu? Z czym Wam się kojarzy zapach domu? Takiego wyczekiwanego powrotu do domu. Dla wielu z Was pewnie jest to zapach domowego ciasta. I ten wosk właśnie tak pachnie. Jak świeża, jeszcze gorąca szarlotka. Głównie wyczuwalny jest tu cynamon w połączeniu ze słodkimi nutami, dlatego jest to taki szarlotkowy zapach. Nie zgadzam się, że jest to zapach chleba, zapach jest po prostu zbyt słodki. Oczywiście jego moc jest ogromna i odrobina naprawdę wystarczy na jedno palenie. Zapach szybko się rozprzestrzenia po pomieszczeniu - i poza nim - i utrzymuje się jeszcze na drugi dzień.
Słyszałam, że wiele osób przed wizytą gości odpala w kominku takie ciasteczkowe zapachy, żeby przybywający myśleli że coś się piecze. Welcome Home wpisuje się idealnie w taką okoliczność. Oprócz tego znajdzie wielu fanów słodkich, jedzeniowych zapachów. Najlepiej się spisuje w chłodniejsze dni - przyjemnie otula swoim ciepłem.
Znacie ten zapach?
Opis ze strony sklepu: Ta wyjątkowa kompozycja kreuje niepowtarzalną atmosferę domu, który wita ciepłem i otula komfortowym poczuciem bezpieczeństwa. Aromatyczne przyprawy, zapach świeżo upieczonego chleba oraz woń ciepłego paleniska ukoją Twoje zmysły.
Jak każdy wosk Kringle Candle zamknięty jest w plastikowym pudełeczku. Bardzo lubię ich opakowania, ponieważ nie muszę myśleć gdzie po otwarciu włożyć wosk. Naklejka jak zawsze tematyczna, czyli wyszywana poduszka, ciepły koc oraz koszyczek z włóczką i drutami. Od razu kojarzy się z ciepłym domem.
A jak pachnie Welcom Home, czyli witaj w domu? Z czym Wam się kojarzy zapach domu? Takiego wyczekiwanego powrotu do domu. Dla wielu z Was pewnie jest to zapach domowego ciasta. I ten wosk właśnie tak pachnie. Jak świeża, jeszcze gorąca szarlotka. Głównie wyczuwalny jest tu cynamon w połączeniu ze słodkimi nutami, dlatego jest to taki szarlotkowy zapach. Nie zgadzam się, że jest to zapach chleba, zapach jest po prostu zbyt słodki. Oczywiście jego moc jest ogromna i odrobina naprawdę wystarczy na jedno palenie. Zapach szybko się rozprzestrzenia po pomieszczeniu - i poza nim - i utrzymuje się jeszcze na drugi dzień.
Słyszałam, że wiele osób przed wizytą gości odpala w kominku takie ciasteczkowe zapachy, żeby przybywający myśleli że coś się piecze. Welcome Home wpisuje się idealnie w taką okoliczność. Oprócz tego znajdzie wielu fanów słodkich, jedzeniowych zapachów. Najlepiej się spisuje w chłodniejsze dni - przyjemnie otula swoim ciepłem.
Znacie ten zapach?