Nivea Aqua Effect tonik odświeżający

Tonik to podstawa pielęgnacji mojej twarzy obok kremu nawilżającego. Miałam ich już mnóstwo, a w ostatnim czasie często je zmieniam i kupuję nowości. Dzisiaj chcę przedstawić tonik z Nivea. Kiedyś bardzo chętnie po nie sięgałam, lecz ostatnio postawiłam na inne firmy. Czy dalej mi się podobają toniki z Nivea zapraszam do dalszej części posta.
Od producenta: Nivea Aqua Effect tonik odświeżający wzbogacony w witaminę E i Hydra IQ:
- tonizuje i usuwa zanieczyszczenia
- zachowuje naturalny poziom nawilżenia skóry
- odświeża ją dzięki orzeźwiającej formule z witaminą E, która jest niezwykle delikatna dla skóry
Zobacz i poczuj niezwykle świeżą skórę.
Skóra jest głęboko oczyszczona i odświeżona, wygląda zdrowo i pięknie.

Tonik zamknięty jest w typowej dla toników Nivea lekko spłaszczonej, plastikowej butelce, mieszczącej 200 ml kosmetyku. Dla każdego typu cery odpowiada inny kolor ich produktów. W tym przypadku jest to kolor niebieski, który jest przypisany kosmetykom dla cery normalnej i mieszanej. Butelka jest wygodna w użyciu, dobrze trzyma się ją w dłoni i również nie zajmuje wiele miejsca na półce. Zamykanie na zatrzask łatwo się otwiera, ale też nie ma możliwości, żeby butelka sama się otworzyła.

Konsystencja to oczywiście bezbarwna woda. Zapach niby świeży, ale bardzo, naprawdę bardzo czuć w nim alkohol, a tak byłby nawet przyjemny.
Dobrze odświeża i oczyszcza skórę. Po przetarciu płatkiem skóra pozostaje lekko błyszcząca i gładka. Wydaje się, że ma same zalety? Niestety nie. Chwilę po użyciu skóra twarzy jest zaczerwieniona, ale po chwili nie ma po nim śladu, również podrażnione okolice np. nos podczas kataru zaczynają piec. Kolejną jego wadą jest wydajność. Stosuję go już ponad miesiąc i zużyłam prawie połowę butelki.
Odzwyczaiłam się już od alkoholowych toników i nie sądzę żebym do nich więcej wróciła. Kiedyś bardzo lubiłam te z Nivea, ale ten będzie moim ostatnim.
A Wy lubicie toniki Nivea?
Czytaj dalej

Yankee Candle Vanilla Bourbon, Pain Au Raisin

Dzisiaj bardzo słodki post, czyli zapachy od Yankee Candle, po których można zgłodnieć, a że słodkości nigdy za wiele to przedstawię Wam aż dwa woski - Vanilla Bourbon i Pain Au Raisin. W chłodne dni takie jak teraz te zapachy są akurat na czasie.

Vanilla Bourbon
Opis zapachu ze strony sklepu: Zamknięty w zapachu ulubiony "rozgrzewacz" na chłodne dni; gorący napój korzenny przykryty pierzynką kremu waniliowego wzmocnionego burbonem.

Na obrazku znajdują się dwie szklanki z napojem, który mi wygląda jak gorąca czekolada z bitą śmietaną, posypką i karmelowym sosem. Całość jest bardzo apetyczna - moja gorąca czekolada nie jest tak podrasowana, ale jest równie smaczna ;)
Zapach unosi się od razu po odpaleniu, jest dość mocny i słodki. Wyczuwam w nim dość słodką wanilię, alkohol oraz może trochę czekoladę. Całość przypomina mi zapach czekoladek z alkoholem Alte Excellenz. Alkohol niweluje słodycz wanilii i dodaje jej wyrazistości oraz sprawia, że zapach nie jest to tylko słodki ulepek, podobny do innych typowo waniliowych i ciasteczkowych zapachów.
Mi zapach bardzo się podoba. Jak nie przepadam za wanilią to ten zapach polubiłam, właśnie za jego niespotykane alkoholowe nuty. Zapach jest mocny i po pewnym czasie można mieć go już dość. Wypełnia całe pomieszczenie i utrzymuje się jeszcze następnego dnia.

Pain Au Raisin
Opis zapachu ze sklepu: Aromat nasączonych koniakiem rodzynek, zatopionych w maślano-waniliowym cieście doprawionym odrobiną cynamonu.

Na naklejce pokazane jest ciastko-bułeczka ślimaczek z ciasta francuskiego z rodzynkami. Ja do zdjęć wybrałam inne ciastko, bo takie z naklejki skończyły się zanim zdążyłam zrobić zdjęcie ;)
Zapach jest słodki, właśnie taki maślano-waniliowy, który jest idealnym odwzorowaniem ciasta francuskiego. Ma w sobie jeszcze intrygujące nuty rodzynek, które są znacznie mocniejsze od całości. Tak jak Vanilla Bourbon nie jest to typowy słodki, ciasteczkowy zapach.
Pain Au Raisin jest to zapach ładny, słodki. Jego intensywność określiłabym jako średnią, na drugi dzień po paleniu nie jest już wyczuwalny.

Porównując Vanilla Bourbon i Pain Au Raisin, ten pierwszy bardziej mi się podoba. Uwielbiam czekoladki Alte Excellenz i dlatego chętniej sięgam po ten pierwszy zapach. Chociaż jest bardziej intensywny to mi to wcale nie przeszkadza.
A Wam jak się podobają te zapachy? Który przemawia do Was bardziej?
Czytaj dalej

Yves Rocher żel pod prysznic karambola z Malezji

Moje zapasy żeli z Yves Rocher powoli się uszczuplają, ale jak się dowiecie w poście z nowościami nie długo ten stan trwał ;) Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją żelu, tym razem jest to wersja karambola. Jest to dość nowy żel w ofercie Yves Rcher, bo wprowadzony został wiosną 2015 roku. Od razu wiedziałam, że będzie mój, bo uwielbiam takie owocowe zapachy :)
Od producenta: Żel pod prysznic o egzotycznym zapachu doskonale myje skórę i wpływa odprężająco na zmysły.

Żel zamknięty jest w klasycznej dla YR spłaszczonej butelce, mieści ona 200 ml kosmetyku. Zazwyczaj przy żelach tej firmy zwraca się uwagę na kolorowe butelki. Najlepsze jest to, że opakowanie jest całkowicie przeźroczyste, a to sam żel nadaje im ten kolor. Naklejka typowa dla całej serii, czyli opis produktu i owoc, czy też kwiat nawiązujący do zapachu danego żelu. W tym przypadku jest to karambola. Zamykanie na zatrzask, jest dość mocne i dobrze się domyka, ale nie sprawia trudności przy otwieraniu, nawet z mokrymi dłońmi. Na otwór zawsze narzekam, ponieważ żel jest bardzo lejący i trzeba wprawy, żeby nauczyć się z niego korzystać - nie wylewać połowy butelki na raz, oczywiście przez przypadek.

Konsystencja oczywiście bardzo lejąca, ale ja po tylu żelach, które już miałam nabrałam wprawy w jego dozowaniu. Kolor żelu to taki jak widać na zdjęciach - taki słoneczny żółty. Zapach, czyli najważniejszy aspekt żeli YR jest cudownie egzotyczny. Taki prawdziwy owoc (niestety nie wiem jaki zapach, ani smak ma karambola) nie ma w nim nic sztucznego, chciałoby się powiedzieć "bez sztucznych barwników i konserwantów" jakby to był sok, a nie żel :) Jest niezwykle energetyzujący, pobudza i wpływa na pozytywny nastrój. Niestety zapach utrzymuje się krótko na skórze, znika prawie zaraz po umyciu.
Jakością piany nie odbiega od pozostałych żeli, czyli bardzo dobrze się pieni. Co do mycia również nie mam zastrzeżeń. Nie powoduje u mnie przesuszenia skóry, ani żadnego uczulenia, czy nieprzyjemnego ściągnięcia. Nie wpływa również na nawilżenie. Przy żelach pod prysznic niestety nie da się bardziej rozpisać na temat działania ;)
Yves Rocher żel pod prysznic karambola jest bardzo dobrym żelem. Nie wpływa negatywnie na skórę, ale też nie zauważyłam po jego użyciu nawilżenia. Jego zapach jest cudowny i myślę, że mogę go wpisać na listę ulubieńców - już uzupełniłam jego zapas. 
Kosztuje około 9 zł, a na promocjach, czy z kodami można go kupić nawet za połowę. Polecam wszystkim wielbicielom żeli Yves Rocher i osobom lubiącym owocowe, egzotyczne zapachy w żelach pod prysznic.
Mieliście ten żel? Jaki jest Wasz ulubiony zapach żelu z YR?
Czytaj dalej

Avon Planet Spa emulsja da mycia twarzy z białą herbatą

Bardzo lubię używać nowych produktów do pielęgnacji twarzy, typu żeli, czy toników. Prawie zawsze stawiam na jeszcze niewypróbowane produkty, a że nie mam wymagającej cery i jeszcze nie trafiłam na kosmetyk po którym dostałabym uczulenia to często to robię. Dzisiaj przyszła kolej na emulsję do mycia twarzy z białą herbatą z Avonu.
Od producenta: Emulsja do mycia twarzy przywracająca równowagę skóry z białą herbatą.

Kosmetyk zamknięty jest w białej, plastikowej butelce z pompką mieszczącą 150 ml. To że naklejka jest matowa ułatwia trzymanie jej w dłoni, a żele z pompką wybieram najchętniej (tubki zazwyczaj brudzą się w okolicach zamknięcia i leją od razu po otworzeniu). Szata graficzna jest typowa dla produktów z serii Planet Spa, bardzo minimalistyczna, praktycznie same napisy. Ciężko jest zobaczyć ile kosmetyku zostało w butelce nawet pod światło, dlatego trzeba ją odkręcać.

Jak zapewne się domyślacie emulsja powinna mieć konsystencję bardziej kremową i gęstszą od zwykłego żelu i tak jest właśnie w przypadku tego produktu. Kosmetyk w kolorze jest bezbarwny, chociaż ma lekko żółtą poświatę. Jest dość gęsty i podczas rozprowadzania go po twarzy uwydatnia się jego kremowość. Zapach ziołowy, tylko minimalnie przypomina białą herbatę.
Bardzo dobrze się rozprowadza na twarzy, pieni się niezbyt obficie, co uważam za plus - nie lubię kiedy żele bardzo się pienią i dostają się do nosa, czy oczu. Z tego samego względu łatwo się zmywa z twarzy. Co do działania to jest ono bardziej łagodne. Nie działa silnie, dlatego jego efekty nie są tak bardzo widoczne, a już szczególnie nie od pierwszego użycia. To taki żel, który można używać codziennie i nie wpłynie on negatywnie na skórę. Dość dobrze oczyszcza skórę, pozostawia ją bardzo gładką i naprężoną, ale nie ściągniętą oraz może minimalnie nawilża. Dla mnie efekt ten jest wystarczający, ale dla osób z wymagającą skórą twarzy i tym, którzy liczą na efekt wow może się nie spodobać i jego działanie może być niewystarczające.
Emulsja do twarzy Avon Planet Spa z białą herbatą to dobry produkt, który można stosować codziennie, jego działanie jest dosyć łagodne, ale jak na potrzeby mojej skóry wystarczające.
Mieliście może ten żel?
Czytaj dalej

WoodWick First Crush

Dziś wypada dzień na zapachowy post. Tym razem przychodzę z woskiem firmy WoodWick. WoodWick marka, która na polskim rynku jest już od dawna. Wyróżnia się wyglądam wosku - przypomina tabliczkę czekolady. W jednym opakowaniu znajdują się cztery kostki w tabliczce.

Opis ze strony sklepu: First Crush - specjalne połączenie, które oddaje niewinność pierwszej miłości poprzez soczystość rozgniecionych porzeczek i poziomek.

Wosk zamknięty jest w plastikowym pudełeczku zaklejonym naklejką łatwo się go łamie - tak jak prawdziwą czekoladę. Jest bardzo wygodne, ponieważ nie trzeba go niczym zabezpieczać. Bierze się ile potrzeba i z powrotem zakleja. Dodatkowym atutem jest to, że wosk się nie kruszy, jest w formie stałej, dość twardej.
Na pierwsze palenie dałam pół kostki - można ją przełamać nożem. Przyzwyczajona jestem, że Yankee są bardzo intensywne i nie należy ich dawać za dużo. Niestety, nic nie poczułam. Podczas następnego palenia wrzuciłam całą kostkę, niby coś było czuć ale bardzo, bardzo lekko. Rzuciłam wosk z powrotem do pudełka i na jakiś czas dałam sobie z nim spokój. Dopiero po kilku miesiącach znowu zaczęłam z nim zabawę. Wrzuciłam do kominka najpierw jedną kostkę, znów to samo, zapach bardzo delikatny, więc się już na niego zdenerwowałam i dałam kolejną. Jaka była moja radość kiedy wreszcie wreszcie z kominka zaczął się wydobywać zapach taki jak należy, ale oczywiście radość nie trwała długo, bo wypaliłam całą czekoladkę :D
Wosk pachnie owocowymi żelkami, a dokładnie czerwonymi, kwaśnymi żelkami z Kauflanda, tymi robaczkami. Jest to zapach czerwonych porzeczek, połączonych z innymi dość czerwonymi owocami - dopiero teraz przeczytałam, że są to poziomki. Jest to zapach przyjemnie owocowy, dość słodki, ale nie czuć żeby był on dodatkowo przecukrzony.
Zapach jest bardzo ładny, ale niestety woski nie są wydajne. Chcąc poczuć zapach intensywniej trzeba wrzucić do kominka dwie kostki, czyli taka czekoladka starczy jedynie na dwa palenia.
Mieliście woski WoodWick? Czy inne zapach są równie mało wyczuwalne jak ten?
Czytaj dalej

Mydlarnia u Franciszka greckie masło shea

Ostatnio mam zastój w używaniu smarowideł. Niestety bardzoo mi się nie chce ich używać, a powinnam. Na potrzeby bloga jednak się zmuszam ;) Dzisiaj będzie mowa o maśle do ciała z Mydlarni u Franciszka wersji greckiej. Wydaje mi się, że są one dostępne na wagę, ja je dostałam w zestawie prezentowym, więc do końca nie jestem tego pewna ;)
Opakowanie to zwykłe plastikowe pudełeczko, ale z wieczkiem oklejonym metodą decoupage i kokardkami, dlatego ze zwykłego pudełka wyszło urocze opakowanie :) Zamykanie na zakrętkę, łatwo się otwiera, nie przekręca. Na dnie znajduje się przyklejona informacja o produkcie.
Konsystencja masła jest bardzo, bardzo zbita i twarda. Ciężko jest cokolwiek z niej uszczypnąć. Jak widzicie na zdjęciach poniżej masło po rozsmarowaniu rozpuszcza się na oleistą maź.
W zapachu wyczuwam winogrona, oliwki i cytryny. Jest bardzo przyjemny, świeży i zostaje długo na skórze.
Masło ciężko jest rozsmarować - jest aż tak gęste. Ciągnie się na skórze i niestety trzeba mu poświęcić chwilę. Jak już uda się je rozprowadzić, nie ma co czekać aż się wchłonie, bo można tak przesiedzieć całą noc. Kiedy używam go wieczorem jeszcze następnego dnia do południa gdzieniegdzie wyczuwalna jest lepkość. Poza tym skóra jest gładsza i bardzo dobrze nawilżona.
Greckie masło do ciała w działaniu jest dobre, natomiast bardzo mi przeszkadza jego ciężkie rozsmarowywanie i długi czas wchłaniania. Zużyję je na pewno, ale czy kiedyś do niego wrócę to nie wiem.
Mieliście te masło?
Czytaj dalej

Alterra szampon Biotyna & Kofeina

Tak jak obiecałam w tamtym tygodniu dzisiaj kolejna recenzja produktu Alterry, tym razem jest to szampon z biotyną i kofeiną. Używam go zarówno w duecie z maską, którą opisywałam tutaj, jak i osobno. Jest to już chyba moja trzecia butelka tego szamponu i co jakiś czas do niego wracam.
Od producenta: Do włosów osłabionych i przerzedzających się. Dostarcza włosom energii i odżywia od nasady aż po końce.
Kosmetyki naturalne Alterra z guaraną BIO.
Każde włosy zasługują na indywidualną pielęgnację. Szampon kofeinowy Alterra wyprodukowany został ze starannie wybranych surowców najwyższej jakości. Kombinacja wartościowych substancji czynnych, w skład której wchodzą prowitamina B5 i biotyna pielęgnuje i wzmacnia włosy, które stają się sprężyste i piękne. Pobudzające działanie kofeiny i nasion guarany BIO sprawia, że włosy uzyskują od nasady aż po końce więcej witalności i objętości, a także stają się wyczuwalnie odporniejsze na czynniki zewnętrzne.

Szampon zamknięty jest w plastikowej, białej buteleczce, mieszczącej 250 ml. Butelka nie jest przeźroczysta, więc jeśli chcę sprawdzić ilość kosmetyku w butelce trzeba podstawić ją pod światło. Zamykanie na zatrzask, otwiera się lekko, ale nie tak żeby gdzieś się otworzyło i wylało. Szata graficzna jest minimalistyczna. Znajduje się na niej opis produktu po niemiecku (po polsku jest naklejka na odwrocie butelki) oraz owoce w zależności od wersji produktu.

Konsystencję ma żelową i bardzo gęstą, jak taka nie do końca stężała galaretka. Kolor to taki brudny żółty, czy nawet pomarańczowy z pewnością wiele osób by pomyślało, że jest przeterminowany patrząc na niego. Zapach ma bardzo ładny, taki trochę owocowy, ale ma w sobie coś świeżego, pobudzającego.
Szampon bardzo dobrze się pieni, a gęsta konsystencja sprawia, że na jedno użycie nie potrzeba wiele, a co za tym idzie jest wydajny. Gładko się spłukuje, po umyciu włosy nie są splątane, ale też nie ułatwia ich rozczesywania. Włosy są bardzo miękkie, gładkie i podniesione u nasady. Są też bardzo lekkie, prawie nie czuje się ich ciężaru. Nawet bez odżywki, czy maski spisuje się bez zarzutu. Nie powoduje łupieżu, co dla mnie jest ogromnym plusem.

Alterra szampon biotyna i kofeina to bardzo dobry szampon, do którego jeszcze nie raz wrócę. Efekt na włosach jest bardzo dobry, a przyjemna miękkość sprawia, że aż chce się go używać. Jego kolejną zaletą jest cena, kosztuje 10 zł, a na promocji zazwyczaj można go kupić za 6 zł.
Jak Wam się podoba ten szampon? Mieliście go, a może lubicie inne wersje?
Czytaj dalej

The Body Shop masełko do ust Shea

Moje zapasy pomadek, masełek i innych kosmetyków do pielęgnacji ust cały czas maleją. Nawet dość dawno nic nie kupowałam. Właśnie mi się przypomniało, że tylko co zamówiłam pomadkę w Avonie, ale to nic i tak przez dłuższy czas nic nowego nie trafiło do mojego pudełeczka, które możecie obejrzeć tutaj (co myślicie żeby zaktualizować moje zapasy?).
Wracając do tematu, dzisiaj chcę Wam przedstawić masełko do ust z The Body Shop. Jest to mój jak dotąd jedyny kosmetyk z tej firmy, zamówiłam go w jednej z drogerii internetowych za 10 zł.
Masełko zamknięte jest w plastikowym pudełeczku, bardzo dobrze wykonanym, mieszczącym 10 ml. Zabezpieczone było wcześniej folią, także dostajemy produkt z gwarancją, że nikt wcześniej do niego nie zaglądał. Pudełeczko jest poręczne, łatwo się odkręca, jest niewielkie i nie zajmuje dużo miejsca. Naklejka typowa dla produktów TBS.

Jak widzicie na ostatnim zdjęciu masełko jest lekko żółte, bardzo zbite i kremowe. Podczas styczności z palcem roztapia się i staje się tłuste i białawe. Zapach średnio mi odpowiada. Trochę czuć je plastikiem i masłem shea, czyli taki lekko orzechowy zapach. Zaraz po posmarowaniu znika.
Używam je głównie na noc i z taką myślą je otworzyłam (mam otwartych kilka produktów do ust, jedne używam w ciągu dnia, a innymi smaruję usta na noc). Staram się wtedy używać kosmetyków bardziej treściwych, które ochronią usta podczas snu, często też nakładam wtedy grubszą warstwę żeby mieć pewność, że dotrwa do rana. TBS okazało się niewystarczające. Po pierwsze, zostawia na ustach białą warstwę. Trzeba dość dużo nałożyć kosmetyku na usta, żeby nawilżało je przez całą noc, przez co jest niewydajny - powoli dobija dna, a używam go tylko około miesiąca. Wydaje się, że jak nałożę sporą warstwę to rano jeszcze będzie na ustach, ale niestety nie ma po niej w ogóle śladu, usta są całkowicie suche, może nie wysuszone, ale bez śladu czegokolwiek na nich. 
Nie zauważyłam żadnej poprawy stanu ust, ani super nawilżenia, czy odżywienia.
Masełko The Body Shop nie spełnia swojego zadania. Nie dość, że nie ochrania ust jak należy, to na dodatek jego zapach jest brzydki, trochę plastikowy. Chyba czas wrócić do masełka z Nivea. Nie polecam.
Mieliście styczność z tym masełkiem?
Czytaj dalej

Yankee Candle Cranberry Ice

Kolejny zimowy wosk, który na swoją kolej czekał dosyć długo, bo cały rok. Tak naprawdę to brakuje mi dni w tygodniu żeby zrecenzować wszystkie woski jakie bym chciała, dlatego niektóre muszą sobie trochę poczekać. Bohaterem dzisiejszego postu jest Cranberry Ice z Yankee Candle.
Opis ze strony sklepu: Odświeżająco słodki i kwaśny za jednym razem! Chłodne, mroźne czerwone owoce żurawiny przełamane pikantną słodyczą.

Oczywiście wyglądam niczym się nie różni od pozostałych wosków YC, a jak zawsze naklejką. Na obrazku znajdują się owoce żurawiny przysypane śniegiem, wyglądają jakby były tylko co wyjęte z zamrażalnika.
Zapach jest trochę kwaśny jak to żurawina, ale ma w sobie coś słodkiego, jakby była przysypana cukrową posypką. Jest on inny niż typowe żurawinowe zapachy, te kwaskowe nuty nadają mu charakteru i nie jest to taki mdły słodko-owocowy zapach. Jest dość intensywny, ale nie powala swoją mocą. Myślę, że wpasowuje się nie tylko w klimat zimowy, ale przez cały rok, aby było tylko chłodno.Na pewno spodoba się wielbicielom owocowych jak i słodkich zapachów.
Mieliście ten wosk? Lubicie żurawinowe zapachy?
Czytaj dalej

Fruit Kiss lilia wodna żel pod prysznic

Friut Kiss o zapachu lilii wodnej jest moim ulubionym żelem pod prysznic. Jest trudno dostępny, bo nie należny do całorocznej oferty Biedronki. Ostatni raz się z nim spotkałam dwa lata temu i do koszyka trafiły od razu trzy żele.
Od producenta: Żel pod prysznic Fruit Kiss o zmysłowym zapachu lilii wodnej to moc przyjemności podczas kąpieli. Zamknięta w perełkach witamina E wykazuje właściwości antyutleniające, neutralizuje wole rodniki, natomiast olejek z wiesiołka odżywia i regeneruje skórę sprawiając, że staje się ona aksamitna w dotyku.
Kuszący zapach lilii wodnej pobudzi Twoje zmysły. Delikatna formuła żelu z cennymi perełkami łagodnie myje i pielęgnuje Twoje ciało. Zamień codzienną kąpiel w niezapomniane doznanie.

Butelka klasyczna, przeźroczysta o pojemności 300 ml. Zamykanie gładko się otwiera nawet jeśli mam mokre dłonie. Otwór idealny, z łatwością można dozować kosmetyk.
Żel jest bardzo gęsty, nawet bardziej niż bardzo, dlatego jest niezwykle wydajny. Jest lekko różowy z zatopionymi żółtymi drobinkami, które rozpuszczają się podczas mycia. Co do zapachu to mój ideał wśród żeli liliowych. Miałam już kilka o takim zapachu z różnych firm, ale żaden mu nie dorównał. Jest to prawdziwa lilia, bardzo wodnista, a jednocześnie słodka. Zapach utrzymuje się przez długi czas.
Żel znakomicie się pieni, ze względu na to, że jest gęsty wystarcza odrobina na jedno użycie. Pozostawia skórę czystą, miękką, jedwabiście gładką i nawet nawilżoną tak, że prawie nie trzeba niczym smarować. Skóra jest przyjemnie pachnąca i odświeżona.
Fruit Kiss to mój ideał wśród żeli. Jest to najbardziej wydajny żeli jaki miałam do tej pory. Pozostawia skórę nawilżoną, co jest jego dodatkowym plusem. A cudowny zapach sprawia, że chce się go używać przez cały czas. Na dodatek kosztuje niewiele bo 5 zł.
Mam nadzieję, że znów zawita do oferty Biedronki, bo już niestety kończą mi się zapasy. Inne żele z serii Fruit Kiss są równie wydajne jak ten, ale nie mają tak fenomenalnego zapachu.

Mieliście żele Fruit Kiss?
Czytaj dalej

Alterra maska nawilżająca do włosów suchych i zniszczonych granat i aloes

Jest taka maska do której wracam co jakiś czas już od kilku lat. Mówię tu oczywiście o Alterrze z granatem i aloesem, lubianą przez wiele z Was. Do kompletu używam z szamponem kofeinowym, również z Alterry, którego recenzja zagości na blogu w następnym tygodniu.
Od producenta: Każde włosy zasługują na indywidualną pielęgnację. Do produkcji maski nawilżającej do włosów Alterra zastosowaliśmy specjalnie dobrane składniki najwyższej jakości. Wartościowa kompozycja pielęgnacyjna z wyciągiem z aloesu, granatu i kwiatów akacji dodatkowo pielęgnuje włosy, nawilża je i dostarcza włosom zniszczonym nowej energii.

Maska zamknięta jest w plastikowej tubie, mieszczącej 150 ml kosmetyku. Jest ona łatwa w użyciu, zamykanie nie zacina się i nie trzeba siły, żeby je otworzyć, poddaje się również kiedy mam mokre dłonie. Kosmetyk gładko spływa ze ścianek ku dołowi. Opakowanie jest półmatowe, co ułatwia trzymanie tubki w mokrej dłoni. Skład na zdjęciu poniżej. Nie będę go komentować, bo się na tym niewiele znam :)

Sama maska jest bardzo gęsta, kremowa, w kolorze białym. Łatwo rozprowadza się na włosach. Pachnie oczywiście granatem, ale nie jest to zapach do końca taki naturalny. Pomimo tego mi się podoba. Utrzymuje się jeszcze trochę po umyciu, ale jest delikatniejszy niż podczas nakładania na włosy.
Nie lubię trzymać długo masek na włosach, jedynie 3-4 minuty, tak robię i w przypadku tej maski. Po spłukaniu włosy lepiej się rozczesują. Natomiast już po wysuszeniu są gładsze, ale nie oklapnięte i bardzo przyjemnie miękkie. Włosy są również zauważalnie nawilżone i odżywione. Maska nie przyczynia się do szybszego przetłuszczania włosów. Co do wydajności, jest ona zależna od oczywiście długości włosów i częstotliwości jej stosowania. Ja mam włosy krótkie i stosuję ją 1-2 razy w tygodniu, dlatego starcza mi na dość długi czas.
Maska Alterra należy do moich ulubionych masek i z pewnością jeszcze nie raz u mnie zagości. Wiem, że wiele z Was bardzo ja lubi, ale też widziałam równie wiele negatywnych opinii. Ja radzę ją najlepiej przetestować samemu, nie kosztuje wiele i nawet jak się okaże bublem nie będzie tak szkoda tych 7-8 zł. Dostępna jest w Rossmannie.
A Wy lubicie granatową maskę Alterry?
Czytaj dalej

Casa de Engel Cherry Snow wosk zapachowy

W grudniu będąc w sklepie z gospodarstwem domowym trafiłam (oczywiście nie przez przypadek) na półkę ze świeczkami, olejkami zapachowymi itd. Właśnie tam rzuciły mi się w oczy woski, które kosztowały 2,20 zł. Oczywiście pomyślałam czemu nie wypróbować czegoś nie Yankee, Kringle i innych Candlów. I tak oto stałam się właścicielką dwóch wosków, a jednym z nich jest Cherry Snow.
Zupełnie nic nie znalazłam na ich temat. Z tego co przeczytałam na opakowaniu są to czeskie woski, ale nic poza tą informacją nie znalazłam.
Wosk zamknięty jest w szeleszczącą folię i naklejkę stylizowaną trochę na Yankee. Widnieje na niej drzewko przysypane śniegiem i według mnie jarzębina, bo na wiśnie to mi te owoce nie wyglądają.

Sam wosk jest bardzo plastyczny, gumowaty, łato kroi się nożem. Nie kruszy się i może leżeć sobie otwarty bez żadnego zabezpieczenia. Na jedno palenie daję mniej więcej tyle ile wosku Yankee.
Zapach - bo on tu jest najważniejszy - jest wiśniowy, nie czuję w nim nic śniegowego. Twórcy chyba chcieli, żeby jego nazwa brzmiała bardziej poważnie, albo się wzorowali na innych firmach. Jest to zapach ładny, może nie do końca naturalny, ale taki jaki znam ze świeczek zapachowych ogólnodostępnych. Jego intensywność oceniłabym jako średnią. Nie jest odurzająco mocny, ale też nie jest słaby i ledwo wyczuwalny. Nie roznosi się po całym domu, ani nie utrzymuje się długo w powietrzu jedynie podczas palenia.
Cherry Snow jest to ładny zapach. Nie jest on zimowy, jakby się można było sugerować nazwą, a idealnie wpasuje się w każdą porę roku. Nie ma się czego czepiać do wosku za taką cenę. Z przyjemnością go skończę, a mam jeszcze inny wariant zapachowy. Szkoda, że mają niewielki wybór zapachów (oprócz tego i Misty Valley, który posiadam były jeszcze lawenda, jabłko i cynamon oraz chyba coś cytrusowego o ile dobrze pamiętam).

Myślę, że możecie go znaleźć właśnie w większych sklepach z gospodarstwem domowym. Lubicie takie woski, czy może jesteście wierni YC i innym?
Czytaj dalej

Dermacol puder

Pierwszy raz w historii bloga przedstawiam recenzję produktu do makijażu. Nie wiem jak to się stało, że nigdy wcześniej nie recenzowałam nic z tej grupy kosmetyków, ale mam zamiar to zmienić. Dziś wybór padł na puder Dermacol, którego aktualnie używam. Nie lubię mieć kilku otwartych pudrów, a tylko jeden. Od lat jestem wierna Rimmelowi Stay Matte, ale chciałam wypróbować czegoś nowego, zdecydowałam się na niego w jednej z drogerii internetowych, a kosztował coś około 11 zł.
Puder zamknięty jest w plastikowym pudełeczku zamykanym na zakrętkę. Wieczko się zakręca i nie ma możliwości, żeby gdzieś się otworzyło. Oczywiście napis się zdziera, plastik się rysuje, ale w każdym pudrze jaki miałam tak się dzieje. Pudełeczko mieści 8 g pudru. Najładniejsze w nim jest tłoczenie, szkoda mi było go używać.
Konsystencja pudru jest bardzo zbita. I nawet po kilku miesiącach używania jeszcze minimalnie widać tłoczenie. Przy nabieraniu pudru pędzlem nie osypuje się nigdzie wokoło i na ubranie. Zapach jak to puder, ledwie wyczuwalny, kosmetyczny.
Ja mam najjaśniejszy odcień, czyli nr 1. Na zdjęciu poniżej zrobiłam porównanie z pudrem Rimmel Stay Matte nr 001. Po lewej Dermacol, po prawej Rimmel. Dermacol jest jaśniejszy i jest mniej pudrowy - musiałam kilka razy przejechać palcem, żeby było cokolwiek widać, natomiast Rimmel wystarczy tylko dotknąć. Jak może widać R. jest bardziej żółty, a Dermacol powiedziałabym, że jest nawet różowawy, ten odcień bardziej mi pasuje.

Co do działania Dermacol matuje skórę twarzy, ale krótkotrwale. Jeżeli ktoś liczy, że rano użyje pudru i cały dzień będzie trzymać to się zawiedzie. Po około dwóch godzinach zaczyna świecić się czoło i nos, ale to można poprawić w ciągu dnia. Nie podkreśla suchych skórek i nie ciemnieje. Nie jest zbytnio widoczny na twarzy. Jest to odcień naprawdę jasny i myślę, że wszystkie bladziochy będą zadowolone.
Puder Dermacol pomimo, że nie matuje skóry twarzy na długo jest dobrym pudrem. Jego największą zaletą jest jasny odcień i to, że jest naprawdę bardzo zbity - nie sypie się przy nakładaniu pędzlem. Polecam wszystkim osobom z jasną karnacją.
Mieliście styczność z tym pudrem, albo z innymi kosmetykami Dermacol?
Czytaj dalej

Nowości - styczeń

Nie wiem kiedy ten miesiąc zleciał. Wydaje się, że dopiero były święta, a już jest luty. W styczniu zbytnio nie szalałam z zakupami. Nie dałam się ponieść swojemu chciejstwu. Kosmetycznie jest tu naprawdę ubogo. Kupiłam najpotrzebniejsze rzeczy, albo za sprawą bardzo dobrych okazji.

Rossmann
Pierwsze co się rzuca w oczy to osławione kubki, prawda? :D Wreszcie i ja jestem ich właścicielką. Znając Rossmann wiedziałam, że będą je wyprzedawać po świętach, więc poczekałam i kupiłam je za 3,99 zł/szt. :)
Le Petit Marseilliais mleczko nawilżające - cena na do widzenia 6,69 zł
Nowe mydełko Alterra imbir i werbena - po normalnej cenie

Kolejna wizyta w Rossmannie:
Duża paka chusteczek alouette z pingwinkami 15 paczek za ok. 3,70 zł
Zapas mydełek Alterra: drzewo sandałowe, granat i róża - bardzo je lubię, a akurat były w promocji (1,59 zł) więc zrobiłam zapas
Isana żel sensitive - był w cenie na do widzenia, a kosztował zaledwie 1,79 zł :D 

Drogeria Natura
Chociaż w zapasach mam jeszcze jeden krem do rąk to atrakcyjna cena - 2,99 zł, skusiła mnie do zakupu kremu Green Pharmacy wersja argan. Miałam już ten krem i bardzo go polubiłam, dlatego zdecydowała się znów na niego. Jeżeli chcecie o nim poczytać zapraszam na recenzję tutaj.


Empik
Polowałam, polowałam i upolowałam :D oczywiście zegar. Długo się na niego czaiłam, a że chciałam go kupić w promocji, więc trochę się naczekałam - przeceniony z 40 na 20 zł. Śliczny prawda?
Urodziny miałam w grudniu, ale jeszcze w styczniu dostałam ostatni prezent: ciasteczka Oreo, balsam do ust jagodowy sówka i książka "Gra o tron" - co prawda już ją czytałam, ale już dawno temu i miło będzie przeczytać jeszcze raz :)

Biedronka
Biedronka znów zadziwia swoimi wyprzedażami. Tym razem kupiłam tusz Maybelline Big Eyes za całe 3 zł :D Już go lubię, jest bardzo dobry, a za taką cenę nawet jakby okazał się bublem nie byłoby mi go żal :)

Na tym zdjęciu są zakupy zarówno z Biedronki jak i Rossmanna.
W B. kupiłam płatki oczyszczające do twarzy z ekstraktem z ogórka i aloesu Tami za 3,99 zł
Natomiast w Ross. kupiłam szczotkę silikonową do mycia twarzy For Your Beauty za 4,99 zł
Kolejny zakup na który długo się zbierałam to nowy kominek. Kupiłam go w jednym za sklepów "Wszystko po..." za 5,99 zł. Jest on o wiele większy od mojego poprzedniego i już się z nim polubiłam - codziennie umila mi wieczory :)
W styczniu nie zabrakło również zakupów książkowych. Oczywiście w jednej z księgarń internetowych, w których jest o wiele taniej i nawet nowości są już po promocji. Tym razem do wirtualnego koszyka trafiły:
"Angielska gramatyka obrazkowa" i "250 ćwiczeń z gramatyki angielski" z Ponsu - trzeba trochę odświeżyć swój angielski :)
Aleksandra Tyl "Magiczne lato"
Carina Bartsch "Lato koloru wiśni"
Nie obyło się też bez wyjścia do biblioteki. Tym razem głównie polskie autorki (jedynie jedna zagraniczna książka) od góry: Anna B. Kann "Do zobaczenia w Barcelonie", Katarzyna Michalak "Mistrz", Liliana Fabisińska "Śnieżynki", Gabriela Gargaś "Długa droga do domu", Agnieszka Krawczyk "Magiczne miejsce", Małgorzata Warda "Najpiękniejsza na niebie", Wiesława Bancarzewska "Noc nad Samborzewem", Agnieszka Lingas-Łoniewska "Obrońca nocy", Danka Braun "Zabójczy urok blondynki" i C.W. Gortner "Przysięga królowej".
Ostatni już zakup z kiermaszu książek w Carrefour, Colleen Hoover "Nieprzekraczalna granica". Jest to druga część z serii, nie czytałam pierwszej, ale 9,90 zł żal było zostawiać :D

Jak Wam się podobają moje styczniowe nowości? Coś Was szczególnie zainteresowało?
Czytaj dalej