John Green - Papierowe miasta

John Green to już kultowy pisarz. Jego "Gwiazd naszych wina" to jedna z najpopularniejszych książek dla młodzieży i nie tylko. Mi samej bardzo się podobała i byłam zauroczona stylem pisania autora. Kolejne były opowiadania "W śnieżną noc", które średnio mi przypadły do gustu. Nie z winy Greena, bo jego podobało mi się najbardziej, a raczej to było jedyne, które mi się podobało. Teraz postanowiłam sięgnąć po kolejną jego książkę - "Papierowe miasta". Wiedziałam mniej więcej o czym ona jest, bo wcześniej oglądałam film na jego podstawie, czy mi się podobała zapraszam dalej.
Quentin jako dziecko przyjaźnił się z dziewczyną z sąsiedztwa Margo Ruth Spiegelman, jednak ich drogi się rozeszły. Jako nastolatka Margo jest najpopularniejszą dziewczyną w liceum. Zdarza jej się znikać na kilka dni i wyruszać na samotne wycieczki. Niczego się nie boi, a ryzyko tylko zwiększa jej ciekawość. Szkoła aż huczy od plotek, gdzie nie była i czego to ona nie robiła.
Pewnego dnia puka w okno pokoju Quentina i zabiera go na całonocną przygodę. Margo ma w głowie ułożony plan zemsty na swoich przyjaciołach, którzy okazali się nie tacy idealni. Po tym następnego dnia wyrusza w nieznane, nie ma jej już zdecydowanie za długo. Quentin zauważa, że zostawiła dla niego wskazówki. Postanawia rozwiązać zagadkę i ją odnaleźć.

Quentina nie sposób nie lubić, to taki pozytywnie zakręcony, sympatyczny nastolatek. Co innego mogę powiedzieć o jego przyjaciołach. Ben ma w głowie tylko jedno, a Radar ma manię poprawiania pewnej encyklopedii internetowej, coś na wzór Wikipedii, czyli taki maniak komputerowy.
W miarę jak Quentin jest coraz bliżej odnalezienia Margo, jego wyobrażenie o niej się zmienia. Okazuje się, że wcale jej nie znał i to nie taką osobę lubił.
Przyznam, że trochę się na niej zawiodłam. Przez większość czasu się nudziłam. Ich rozmowy były praktycznie o niczym, dopiero kiedy wyruszają do papierowego miasta wszystko nabiera tępa i to tylko dzięki ich przygodom po drodze książce daję taką ocenę, a nie inną.

Jak już wspominałam oglądałam wcześniej film, więc należy się do niego odnieść. Po pierwsze postać Margo. W filmie gra ją Cara Delevinge, modelka o można by powiedzieć idealnej figurze. Jak się okazuje w książce, prawdziwa Margo była raczej pulchną nastolatką z kompleksem w tym temacie. Kolejny temat papierowych miast. W filmie prawie od razu odkryli co to są i gdzie się znajduje te w którym przebywa Margo, natomiast w książce Quentin przez dużą część powieści objeżdża okoliczne nieistniejące osiedla, bo one też nazywane są papierowymi miastami. 
Sama podróż też się różni. Jedno to, że jedzie z nimi dziewczyna Radara, a tak nie było. Drugie spieszą się, żeby zdążyć na bal. W książce bal już wcześniej się odbył, a wyjechali w trakcie rozdania dyplomów jeszcze w togach, a spieszyli się, bo Margo miała być jeszcze do pewnej godziny w papierowym mieście. Kolejne to zakończenie, które było zupełnie inne niż w książce. Także film, można traktować jako wolną interpretację.

"Papierowe miasta" to jak dotąd najsłabsza książka Greena, którą czytałam. Jakoś mnie nie do siebie do końca nie przekonała. Słyszałam, że wiele osób również tak twierdzi, także nie ma co się od razu zrażać na całego autora :)

Moja ocena: 7/10
Czytaj dalej

Gabrielle Zevin - Między książkami

Lubicie książki o książkach? Ja bardzo, szczególnie kiedy dzieją się w jakiejś małej księgarni. Jeżeli chcecie poznać może już kolejną książkę, która jest głównie o książkach to zapraszam dalej.
Ajay jest właścicielem niewielkiej księgarni na wyspie Alice Island. Nie wiedzie mu się zbyt dobrze. Księgarnia nie prosperuje dobrze, a na dodatek jego żona niedawno zmarła. Po godzinach pracy zajmuje się jedynie piciem. Jest zgorzkniały i nie daje się lubić. Wiele się zmienia kiedy do jego księgarni wkracza Amelia, przedstawicielka jednego z wydawnictw, która chce mu zaprezentować sezonową ofertę. Przez kilka lat tej formalnej znajomości Ajay zaczyna czuć do niej coś więcej niż tylko sympatię. A już w ogóle jego życie wywraca się do góry nogami kiedy ginie "Tamerlan" Edgara Allana Poego, a na jego miejsce w swojej księgarni znajduje porzuconą dwuletnią dziewczynkę...

Akcja historii dzieje się na przestrzeni około 17 lat i jak na książkę, która ma zaledwie 268 stron to bardzo wiele. Czasem mija kilka lat od ostatnich wydarzeń, ale ciąg historii jest zachowany.
Życie bohaterów jest pokazane na przemian z książkami. Po doborze lektur widać wyraźnie jak stają się dojrzalsi - szczególnie Maja. To właśnie ona jest bardzo ciekawą postacią. Wychowywana wśród książek. Od małego uważa je nie tylko za rzeczy, ale za dobrych przyjaciół. Ciekawe były jej spostrzeżenia na temat różnych ludzi z pozycji podłogi. To dzięki niej czytelnictwo wzrasta. Nie tylko wśród dorosłych, którzy - szczególnie kobiety - przychodzili dawać Ayajowi dobre rady na temat wychowywania dzieci, a także wśród dzieci, którzy traktowali Maję jako ich idolkę w doborze lektur.
Sam Ajay ma dobre wyczucie i odpowiednio dobiera lektur czytelnikom, np. pomaga zakładać klub książki dla miejscowego komisariatu, gdzie omawiane są w większości kryminały.

Bardzo lubię kiedy w książkach ludzie są zafiksowani na temat jakiejś książki, czy autora, np. było tak w "Gwiazd naszych wina", Kochając pana Danielsa", "Ten jeden dzień" z Szekspirem (przez nich sama sięgnęłam po jego dzieła). Tak jest i w "Między książkami". W życiu bohaterów bardzo ważną książką jest "Roślina późno kwitnąca".
Wspomniane są w niej też takie książki, które lubię m.in. "Złodziejka książek", czy "Belcanto". Ciekawie są tu przedstawione opinie o książkach. Autorka musiała się bardzo postarać, żeby zawrzeć np. dyskusje osób , które mają o książce bardzo sprzeczne opinie.

"Między książkami" myślę, że zachwyci każdego mola książkowego. To nie tylko książka, która opowiada jakąś historię, to w dużej mierze historia o książkach. Mi się bardzo podobała i Wam też ją polecam.

A na koniec jeszcze taki smaczek: co to za książka?
(...)- Książka, którą mi pan wczoraj polecił, jest najgorsza, jaką czytałam w całym swoim osiemdziesięciodwuletnim życiu. Żądam zwrotu pieniędzy.
- Co się pani w niej nie spodobało?
- Panie Fikry, zacznijmy od tego, że narratorem jest Śmierć! Mam osiemdziesiąt dwa lata i wcale mi się nie uśmiecha lektura sześciusetstronicowej powieści, w której narratorem jest Śmierć. Uważam, że to był z pańskiej strony gruby nietakt. (...) przeczytałam ją. Tak mnie rozzłościła, że zarwałam całą noc. W moim wieku to raczej niewskazane. Podobnie jak spazmatyczny płacz, a ta powieść wycisnęła ze mnie morze łez. Prosiłabym następnym razem, polecając mi książkę, miał pan to na uwadze.

Moja ocena: 8/10
Czytaj dalej

Ann Patchett - Taft

Ann Patchett zauroczyła mnie swoim "Belcanto", jest to jak dotąd jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam w tym roku. W związku z czym wobec "Taftu" miałam duże oczekiwania. Czy mi się spodobało, zapraszam do dalszej części.
Jest początek lat dziewięćdziesiątych. John, były muzyk od kilku lat prowadzi bar w Memphis. Po ciężkich przejściach żyje tylko pracą, nawet zdarza mu się więcej czasu nocować właśnie w barze, niż we własnym mieszkaniu. Żyje z dnia na dzień. Wszystko się zmienia kiedy do baru wchodzi dziewczyna, Fay Taft. Ma zaledwie osiemnaście lat i zaczyna pracować w barze. Johna coś przyciąga do dziewczyny i fascynuje, zaczyna żyć zupełni inaczej niż dotychczas. Jednak wraz z Fay do jego życia wkracza jej brat, Carl. Sprawia on wiele kłopotów, które prowadzą do niebezpieczeństwa wszystkich dookoła...

Nie wiem jak to opisać. Niby jest to zwykła historia, która pozornie niczym się nie różni od rzeszy książek. Jednak autorka ma dar opowiadania. Opisuje wszystko tak, że widzi się świat oczami bohaterów, a w tym przypadku Johna. Jej książki są tak skonstruowane, że czytelnik wciela się w bohatera i odczuwa wszystko tak jak on. Właśnie to emocje pełnią tu główną rolę. To właśnie na nich opiera się cała opowieść. Tak jak można przeczytać na okładce: "Doskonała proza, która oddycha emocjami". I zgadzam się z tym. Tu nie chodzi wcale o historię, tylko o emocje, które wbijają człowieka w fotel.
Cała książka jakby powoli nabierała prędkości. Na początku może być nawet trochę nudno. Jednak powoli zaczyna się odczuwać wszystko intensywniej, a jej apogeum następuje w końcowej części. Wtedy to jest ciężko się od niej oderwać. To jest coś niesamowitego. Po jej skończeniu bardzo trudno jest przejść do normalnego świata.

Niestety nie jest to książka dla wszystkich. Tak jak i inne powieści autorki. Wiele osób nie docenia jej dokonań, bo po prostu nie umie się w nich odnaleźć, a najbardziej zatracić. A żeby uznać je za coś wybitnego, trzeba się właśnie w nich zatracić. Tak, żeby wciągnęła czytelnika, aż po czubki włosów. Trzeba się odciąć od zewnętrznego świata i skupić tylko na niej.
Wiele osób zarzuca "Taftowi" nijakość. Jeżeli brać pod uwagę samą historię to możne i tak. Jak już zauważyłam po jej dwóch powieściach to widać, że za wiele się tam nie dzieje (oprócz kilku kluczowych wydarzeń), ale mnie właśnie w nich fascynują takie zwykłe rzeczy. Pamiętam jak czytając "Belcanto" musiałam przerwać czytanie i gdzieś wyjść. Cały czas myślałam o tym, że przecież tyle tam się dzieje a ja nie mogę dalej czytać - gotowali wtedy kurczaka ;)

Jeżeli czytaliście coś Ann Patchett i Wam się spodobało, to koniecznie sięgnijcie po "Taft". Może nie dorównuje "Belcanto", ale niewiele jej brakuje. Nie zraźcie się bardzo niską średnią, bo jak wspominałam nie jest to literatura, którą docenią wszyscy odbiorcy.

Moja ocena: 8/10
Czytaj dalej

Kerstin Gier - Trylogia Czasu

Domyślam się, że jeżeli jesteście prawdziwymi molami książkowymi i obracacie się w kręgach wręcz maniakalnych czytelników musieliście słyszeć o Trylogii Czasu Kerstin Gier. Nie ma takiej opcji, żeby o niej nie słyszeć. Tacy maniacy dzielą się na tych, którzy jakimś cudem je zdobyli, a reszta im zazdrości oraz na tych, którzy wciąż szukają. A poszukiwania tej serii trwają miesiącami. Jeżeli już gdzieś znajdzie się z drugiej ręki (bo o nowych można prawie tylko pomarzyć) to cena przekracza wszelkie granice. Waha się od 40-100 zł za... jedną książkę. To prawie jak poszukiwanie Świętego Graala. 
Wszyscy tak się nimi zachwycają, więc trzeba było samemu się przekonać o co to całe zamieszanie. A dorwałam ją w bibliotece. Nawet bez kolejki :)
Będzie to recenzja zbiorcza, bo już przeczytałam wszystkie i żeby kogoś zachęcić do ich przeczytania najlepiej to zrobić od razu recenzując całość.
Czerwień rubinu
Gwendolyn ma 16 lat i mieszka w Londynie. Jest zwykłą nastolatką, która od urodzenia widzi duchy. Jej rodzina to jedna z tych, które mogą się poszczycić ogromnym drzewem genealogicznym sięgającym daleko do XVI wieku. Mieszka też w bogatej rezydencji, w której tak jest sporo tajnych przejść i skrytek. Jest to dom babki lady Aristy, w którym mieszkają ciotka Maddy, ciotka Glenda z córką Charlottą oraz Gwendolyn z matką i młodszym rodzeństwem - Nickiem i Caroline.
Mogłoby się wydawać, że to zwykła rodzina z tradycjami, a jednak ma też swoje tajemnice. Kobiety z ich rodu posiadają gen podróży w czasie. Nie wszystkie, a tylko wybrane, których narodzenie przepowiedziano.
Przez cały czas przygotowywano Charlottę do podróży w czasie. Pierwszy taki przeskok miał nastąpić kiedy miała mieć około 16 lat. Niestety, dla wszystkich jak i całej zainteresowanej okazało się, że to jednak Gwendolyn jest tą wybraną. Jest ona nieprzygotowana do wypełniania misji w czasie wraz z Gideonem de Villiers, którego rodzina jest męskim odpowiednikiem rodziny Gwenny. Codziennie ma się udawać do siedziby Strażników na kontrolowane przeskoki w czasie za pomocą urządzenia zwanego chronografem. Wszystkie ich misje są z góry zaplanowane przez hrabiego de Saint Germaina, który żył w XVIII wieku. To on założył organizację Strażników i każdy nowy podróżnik musi zostać mu przedstawiony. Chce za wszelką ceną doprowadzić do wczytania krwi wszystkich dwunastu podróżników do chronografu. Kiedy to nastąpi ma się wydarzyć coś niezwykłego, typu uleczenie ludzkości z chorób, jak niektórzy twierdzą - co to jest na prawdę wie tylko sam hrabia.

Powiem szczerze, że troszeczkę się zawiodłam na pierwszej części. Większość książki skupiała się na szkole Gwenny i jej rozmowach z jej przyjaciółką Leslie. Spodziewałam się więcej podróży w czasie, przygód, takiego dreszczyku emocji, a było tego zaledwie garstka. 
Autorka ma świetny styl pisania, po prostu płynie się po słowach i chociaż nic takiego szczególnego się nie dzieje to nie można się od niej oderwać. Od pierwszej strony miałam wrażenie, że jest to książka Libby Bray. Chociaż jej seria Magiczny Krąg jest zupełnie o czymś innym, ale mają coś w sobie podobnego.
Sam pomysł historii jest bardzo ciekawy. Jeżeli jest coś o podróżach w czasie to ja to od razu "kupuję" (mówię jako big fan Dr Who <3). Kto nie chciałby przenieść się w czasie, chociaż na chwilę? 
Warto sięgnąć od razu po kolejną część, bo wszystkie się ze sobą łączą - książki się kończą prawie w trakcie jakiegoś wydarzenia. I jeszcze jedno, nawet jeśli pierwsza część Was nie zachwyciła, to każda kolejna jest lepsza od poprzedniej, co zazwyczaj jest odwrotnie. 
Książka może nie spełniła w pełni moich oczekiwań, to po skończeniu nie mogłam przestać o niej myśleć i od razu chciałam sięgnąć po następną.

Moja ocena: 8/10

Błękit szafiru
Wydarzenia z drugiej części są bezpośrednio po zakończeniu poprzedniego tomu. Gwendolyn i Gideon dostają coraz trudniejsze misje w przeszłości. Większość z nich jest zaplanowana przez samego hrabiego de Saint Germaina, który w dalszym ciągu nie wzbudza zaufania dziewczyny. Niestety wszyscy uważają, że nie jest odpowiednią osobą na tak ważne postawione jej zadania. Gwenny próbuje udowodnić, że się mylą. Po kryjomu w latach pięćdziesiątych spotyka się ze swoim dziadkiem i stara się rozwikłać tajemnicę Paula i Lucy, którzy zniknęli w przeszłości z chronografem, aby nie dopuścić wczytania krwi wszystkich 12 podróżników w czasie. Gwenny nie wie już, czy ufać hrabiemu i Strażnikom, czy uwierzyć Paulowi i Lucy. Oprócz tego, czy Gideon jest całkowicie z nią szczery?

Ta cześć jest zdecydowanie lepsza od poprzedniej. Gwendolyn więcej czasu spędza w przeszłości. Nie chodzi tu nawet o interesujące bale z XVIII wieku, nawet przenoszenie się do roku 1953 jest równie ciekawe. Sama bohaterka zaczyna rozumieć swoją przydzieloną rolę. Wie, że nie może zdradzić niektórych wydarzeń z przyszłości, aby zbytnio nie zmienić historii. Chociaż śpiewanie na balu piosenek z musicalu można jej wybaczyć, szczególnie że nie była tego w pełni świadoma, a goście świetnie się bawili.
Jest tu znacznie więcej momentów przygodowych, pościgi, pojedynki i coraz więcej tajemnic.
Dodatkowo zyskuje przyjaciela Xemeriusa, demona w postaci gargulca, który dojdzie wszędzie tam gdzie sama nie może być i szpieguje dla niej.

Moja ocena: 8,5/10

Zieleń szmaragdu
Ostatnia już część, oczywiście dzieje się zaraz po poprzedniej. Gwenny jest obrażona na Gideona, który cały czas zwodził ją swoimi uczuciami. Ciężko jest się jej po tym pozbierać, ale daje jej to motywy do walki. W tajemnicę zostają włączeni rodzeństwo Gwendolyn i cioteczna babka Maddy. Pomagają jej w swoich własnych poszukiwaniach prawdy.
Hrabia de Saint Germain ma kolejne plany wobec swoich młodych podróżników. Mają się udać na kolejny bal, gdzie ma dojść do konfrontacji z jego zaciekłym wrogiem lordem Alastairem.
Dzięki kolejnym wydarzeniom Gwenny i Gideon docierają do prawdy na temat hrabiego i do czego potrzebny mu jest krew z chronografu. Teraz pozostaje im dowiedzieć się kto tak naprawdę jest ich przyjacielem?

Ta część jest zupełną kolejką górską, która pędzi i zatrzymuje się dopiero na końcu. Przez całą książką dzieją się wydarzenia, których czytelnik najmniej się spodziewa, albo takie, które podejrzewa, ale ma nadzieję, że się jednak nie wydarzą.
Jest tu dosłownie wszystko liczne podróże w czasie, walki, szantaże,... a czego tu nie ma? :) Może trochę denerwowała mnie Gwenny, która cały czas użalała się nad całą sytuacją z Gideonem. Jaka ona potrafi być niedomyślna...

Co do zakończenia to mi się podobało. Chociaż fajnie by było, gdyby dodany był rozdział np. 3 lata później, jak losy bohaterów by się wreszcie potoczyły, a tak zostają tylko domysły.

Moja ocena: 9/10

Cała Trylogia Czasu obejmuje wydarzenia na przestrzeni jedynie kilku tygodni. W miarę czytania wzrasta zainteresowanie czytelnika i naprawdę najlepszy jest ostatni tom. Zazwyczaj jest odwrotnie, bo wszystko jest jakby naciągane, a tu niespodzianka. Autorka widać, że od samego początku miała plan na całą trylogię i tak jakby po pierwszym tomie zaczynała się coraz bardziej rozkręcać. Zawiodłam się trochę na pierwszym tomie, który zupełnie inaczej sobie wyobrażałam, ale im dalej tym lepiej.

Tak jak już wcześniej wspominałam najlepiej od razu przeczytać wszystkie i traktować je jako jeden tom. Nie jest to taka typowa historia skierowana do nastolatków, ja jako już nie nastolatka świetnie się przy niej bawiłam. Myślę, że każdy fan fantastyki będzie zadowolony.
Czytaj dalej

Matthew Quick - Prawie jak gwiazda rocka

Jest to moja druga książka Matthew Quicka, chociaż jeszcze recenzja pierwszej nie jest skończona od... 3 miesięcy. Z recenzją tej książki poszło mi znacznie lepiej, czyli szybciej, więc dlatego pojawia się tu wcześniej.
Główną bohaterką jest Amber, ma 17 lat i chodzi do miejscowego liceum. Nie byłoby w tej historii nic nadzwyczajnego gdyby nie mieszkała w szkolnym autobusie, zwanym pieszczotliwie "Żółtkiem" z mamą i z psem. Pomimo tego jest bardzo pogodną nastolatką, wręcz tryskającą radością i cieszącą się życiem. Nie ma chwili wytchnienia. Należy do Federacji Fantastycznych Fanatyków Franksa, czyli takiego jakby koła wyrzutków. Żyje praktycznie na koszt matki jednego z kolegów, bogatej prawniczki Donny. W zamian im gotuje i pomaga się opiekować Rickym (chłopcem z autyzmem). W międzyczasie uczy angielskiego Chrystusowe Diwy z Korei, odwiedza dom starców i toczy cotygodniowe walki słowne z Joan Sędziwą oraz odwiedza weterana wojny w Wietnamie Szeregowca Jacksona, który tworzy haiku. Jest bardzo religijną osobą, wolne myśli poświęca na rozmowy z Jezusem.
Wszystko by było pięknie gdyby nie pewne wydarzenie, które wywróci życie Amber do góry nogami. Będzie się borykać z wieloma problemami. Straci radość z życia, będzie wątpić w sens wiary i żeby żyć dalej będzie musiała zrobić pierwszy krok - wstać z łóżka i wyjść z domu...

Matthew Quick ma specyficzny styl pisania. Lubi dosłownie wdzierać się do umysłu nastolatka i mówić ich językiem. Również ma skłonności do nadawania osobom przezwisk. Początkowo może to być denerwujące, kiedy w co drugim zdaniu pojawia się "bez kitu!", ale można się do tego przyzwyczaić. I jeszcze jedno, lubi marnować papier :) - niektóre rozdziały mają jedynie jedno zdanie, a czasem nawet tylko dwa słowa.

Książka podzielona jest na dwie części: przed tym strasznym wydarzeniem i po (nie będę pisać co to, bo nie chcę Wam psuć czytania).
W książkę trzeba się dobrze wgryźć, żeby pochłonęła czytelnika, a kiedy już nastąpi ten przełom, leci się jak rowerem z górki. Przyznam, że o wiele bardziej podobała mi się druga część. Była jakby to powiedzieć? bardziej ludzka. Amber była dla mnie za idealna. Nie ważne co się dzieje i tak jest zawsze szczęśliwa, chce wszystkich dookoła przytulać i zarażać swoim optymizmem. Jednak w drugiej części jest już zupełnie inną osobą. Boryka się z problemami, z którymi musi się nauczyć jakoś żyć i je przezwyciężyć. Chociaż, nie powiem, żeby mnie też nie denerwowała. Stroi fochy i zraża do siebie wszystkich, których lubi i którzy są dla niej ważni.

"Prawie jak gwiazda rocka" to opowieść o przemianie i dorastaniu. Pokazuje, że nawet najbardziej optymistycznie nastawiona do świata osoba może przechodzić kryzys, ale wychodzi to tylko na dobre. Człowiek staje się silniejszy i po prostu musi żyć dalej.
Chociaż książka jest o nastolatkach i pewnie do takiej grupy wiekowej jest kierowana, to i dorosły nie będzie się nudzić. Dlatego wszystkim ją bardzo polcam.

Moja ocena: 8/10
Czytaj dalej

Nowości - wrzesień + podsumowanie czytelnicze miesiąca

Zaczął się październik, dlatego tradycyjnie czas na podsumowanie poprzedniego miesiąca. Nie był to miesiąc obfitujący w zakupy. Bo tak naprawdę sama kupiłam tylko dwie książki. Zapraszam do oglądania :)
Jak widać moją biblioteczkę zasiliło 5 książek, a siostry (stos po prawej) 6. Jestem zadowolona z tego wyniku, staram się ograniczać książkowe zakupy, ale często ciężko przejść obojętnie obok promocji :) We wrześniu również mi się poszczęściło w konkursach, bo wygrałam aż 3 książki - z czego jedna właśnie do mnie przyszła, dlatego będzie już w podsumowaniu na październik.
Od góry:
Winston Graham "Demelza", Ken Follett "Upadek gigantów" (dostałam od siostry) i Magdalena Niedźwiedzka "Królewska heretyczka" - efekt zakupów na znak.com.pl z rabatem 40%. Właśnie dzisiaj znowu jest ta promocja i warto z niej skorzystać :)
Charlotte Cho "Sekrety urody Koreanek" - wygrana wraz z cudowną zakładką u tojkoo :)
Eric Schmidt & Jonathan Rosenberg "Jak działa Google" - wygrana na profilu wydawnictwa Insignis Media
Nowości siostry od góry:
Cecelia Ahern "Dziękuję za wspomnienia", Haruki Murakami "Norwegian Wood", Małgorzata Warda "Ta, którą znam", Charles Martin "Kiedy płaczą świerszcze", Sofia Caspari "W krainie kolibrów" i Cecelia Ahern "Miłość i kłamstwa".
To również nowości, ale przytargane z biblioteki :)
Kerstin Gier "Czerwień rubinu", "Błękit szafiru" i "Zieleń szmaragdu", Lauren Oliver "Delirium", Colleen Hoover "Pułapka uczuć", Rebecca Donovan "Powód by oddychać", John Green "Papierowe miasta", Ann-Marie Macdonald "Mary Rose postanawia żyć", Gabrielle Zevin "Między książkami" i Agnieszka Lingas-Łoniewska "Szósty".
Ostatni punkt dzisiejszego posta to podsumowanie czytelnicze. We wrześniu udało mi się przeczytać 9 książek. Jak dla mnie to jest średni wynik, bo bywało lepiej, ale jak ma się przez jakiś czas wolny telewizor, to wieczory spędza się z nadrabianiem seriali/filmów, a nie z książkami ;) Ci, którzy zaglądają na mój profil na Instagramie wiedzą już, że nie udało mi się wypełnić planu jaki sobie postawiłam na początku września. Od razu mówię, pomyliłam się wyciągając z boxa Percy'ego i zamiast drugiej części wyciągnęłam czwartą :/ zauważyłam dopiero jak już je ustawiałam na półkę, dlatego nie poprawiałam zdjęcia.
1. Lewis Caroll "Alicja w Krainie Czarów" 7/10 
2. Winston Graham "Ross Poldark" 9/10 recenzja
3. Markus Zusak "Złodziejka książek" 9/10 recenzja
4. Rick Riordan "Morze Potworów" 8/10 recenzja
5. Agatha Christie "Morderstwo w Mezopotamii" 8/10 recenzja
6. Matthew Quick "Prawie jak gwiazda rocka" 8/10 recenzja wkrótce
7. Lewis Caroll "Po drugiej stronie Lustra i co tam Alicja znalazła" 5/10
8. Kerstin Gier "Czerwień rubinu" 8/10
9. Ann Patchett "Taft" 8/10
Pod względem książkowym był to bardzo dobry miesiąc. Większość przeczytanych książek była więcej niż bardzo dobra. Jedynym wyjątkiem była druga część "Alicji...", która okazała się zupełnie niepotrzebną kontynuacją.
Liczba stron jaką przeczytałam: 2873

Jak Wam się podobają moje nowości? Może już coś z nich czytaliście:
Czytaj dalej