Jill Santopolo - Światło, które utraciliśmy

Zapraszam na przedpremierową recenzję książki "Światło, które utraciliśmy". Premiera 5 lipca.
Lucy i Gabriel poznali się 11 września 2001 roku. Tragiczne wydarzenia tego dnia wpływają znacząco na całe ich życie. Spędzają razem tylko jeden dzień, ale oboje czują, że coś ich do siebie przyciąga. Po kilku latach od skończenia studiów przypadkiem wpadają na siebie w barze. Ich związek pełen namiętności kwitnie, są ze sobą szczęśliwi. Jednocześnie rozwijają swoje pasje. Lucy pracuje przy produkcji serialu edukacyjnego dla dzieci, a Gabe jest początkującym fotografem.
Jak się pewnie domyślacie, to co dobre szybko mija. Gabe postanawia wyjechać do Iraku jako fotograf. Czy zdołają o sobie zapomnieć?

Książka napisana jest w formie listu, czy pamiętnika, pisanego z perspektywy Lucy do Gabriela. Jest to retrospekcja, ponieważ bohaterka opowiada wydarzenia, które miały miejsce w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Do takiej formy nie mam zastrzeżeń. Ani mi się to jakoś wybitnie nie podobało, ani nie utrudniało mi czytania.

Styl pisania autorki ma swoje plusy i minusy. Jako plus muszę zaznaczyć to, że bardzo szybko się czyta, dosłownie jednym tchem. Jest to też zasługa krótkich rozdziałów, ale napisana jest bardzo przystępnym językiem. Natomiast minusem są wzniosłe i pełne porównań wstawki, typu "moje serce zostało rozbite na milion kawałków" - oczy same zaczynają się przewracać. Nie lubię tego w książkach.

Zarówno Lucy jak i Gabriel to zdecydowane i barwne postacie. Książki obyczajowe, czy romanse przyzwyczaiły czytelnika, że kobiety są delikatne, a mężczyzna to macho, bardzo pewny siebie. Bohaterowie tej powieści są inni, tacy normalni. Mają wady i zalety, nie są wyidealizowani. Pod względem charakterów są równi. Gabe nie ukrywa swoich emocji, potrafi płakać. Oboje są artystami, mają marzenia. Sztuka stanowi ważną część ich życia. Bardzo ważne są w ich życiu wartości, chcą zmieniać świat. Dlatego Gabriel fotografuje ludzi mieszkających w krajach będących w stanie wojny, chce pokazać prawdę światu. Lucy tworzy programy dla dzieci, w których porusza trudne tematy, np. stereotypy, czy tolerancję religijną i rasową.

Tytuł - według mnie - nawiązuje do Lucy. Gabriel nazywał ją swoim światłem, ponieważ Lucy - w skrócie Luce, a po hiszpańsku luz, to światło. Lucy była jego światłem, nadzieją, przystanią. Nawet kiedy nie byli razem, byli dla siebie najbliższymi osobami.

"Światło, które utraciliśmy" to historia miłości, takiej na całe życie, która nigdy nie przemija. To również opowieść o marzeniach, których realizacja jest często niemożliwa bez poświęceń. Serdecznie polecam.

Moja ocena: 7,5/10

Udostępnij ten post

11 komentarzy :

  1. czyli książka warta przeczytania

    OdpowiedzUsuń
  2. Tyle pozytywnych opinii, chyba czas w końcu po nią sięgnąć :)

    Pozdrawiam i zapraszam
    ver-reads.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Chętnie bym po nią sięgnęła mimo, że wyjątkowo nie przepadam za łzawą prozą ;) Czasem jednak lubię chwycić za dobry egzemplarz takowej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie, a ostatnio mam jej dosyć. Tym razem nie jest to taka typowa łzawa książka :)

      Usuń
  4. Bardzo zachęcająca recenzja, chociaż czytałam już i zgadzam się z Twoją opinią. Najbardziej urzekł mnie ostatni rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ostatni rozdział był świetny. Na koniec tylko miałam w głowie, ale jak to już koniec?

      Usuń
    2. Przez ten rozdział wytworzyły mi się nowe znaki zapytania, niestety. Ale i tak jest dobrą pozycją :)
      Żyjąca z książkami

      Usuń
  5. Wygląda mi ona na piękną historię o miłości. Nie czytałam jeszcze książki, która była pisana w formie pamiętnika, ale sam ten fakt kojarzy mi się z czymś bardzo romantycznym. I okładka jest piękna!

    https://obibookz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak okładka zasługuje na osobną recenzję :D

      Usuń