Strony

poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Jørn Lier Horst - Nocny człowiek (recenzja przedpremierowa)

Kolejny tom serii o komisarzu Williamie Wistingu. W środku miasta zostaje znaleziona wbita na pal głowa dziewczynki. Policjanci mają trudne zadanie, muszą ustalić jak mogło dojść do tak okrutnego morderstwa, kim jest zamordowana oraz gdzie jest reszta jej ciała. Zamieszana jest w nie dosyć prężnie działająca grupa.. Czy sprawa tajemniczej walizki ma może z tym związek?

Czytaliście już kiedyś serię Horsta? Jeżeli nie to bardzo Was zachęcam. Powiedziałabym, że jest to kryminał obyczajowy. Nie jest to typowy kryminał gdzie sprawy prywatne policjantów mieszają się ze służbowymi. Czytamy o ich romansach, sprawach domowych i tym podobnych. Znamy oczywiście sytuację rodzinną Wistinga, ale nie wpływa ona w większym stopniu na prowadzone przez niego śledztwo. Może powinnam powiedzieć, że do tego tomu nie wpływała, bo ta część jest inna niż poprzednie, ale o tym za chwilę.

Prowadzone śledztwo jest ciekawe, ale o ile w poprzednich tomach zbrodnie były bardzo realne, czasami takie normalne o jakich czytamy w gazetach, o tyle w tym tomie jest trochę przekombinowane. Może i realne, ale nadające się do książki lub serialu kryminalnego. Co jeszcze różni ten tom, to mamy kolejną bohaterkę Line - córkę Witinga, dziennikarkę. Trochę mnie jej wątek denerwował, ponieważ jak to dziennikarka wszędzie jest jej pełno, wtrąca się we wszystko, doszło do tego, że nawet będąc w domu Wisting musi się kontrolować, żeby przez przypadek nie ujawnić niektórych faktów. Line powinna zostać policjantką, jest skuteczna w swoim działaniu i chciałabym zobaczyć ich oboje w akcji.

Książka mi się podobała, czytało mi się ją z przyjemnością. Jednak zabrakło w niej tej normalności, która charakteryzowała poprzednie tomy.

Moja ocena: 6/10

sobota, 4 sierpnia 2018

Ian McEwan - Na plaży Chesil

Florence i Edwarda poznajemy w dniu ich ślubu. Jest koniec lat 60-tych, ale rewolucja tych czasów w Wielkiej Brytanii dopiero się zaczyna. Oboje są młodzi, niedoświadczeni i ogromnie obawiają się nocy poślubnej. Edward, że nie zdoła zadowolić żony, a Florence czuje awersję na samą myśl, że ktoś może ją dotknąć. Czy mimo tych przeciwności ich dalsza przyszłość jest realna?

Cała książka ma niesamowity klimat. Atmosfera tej powieści przypomina ciepły, letni wieczór, taki powolny, melancholijny. Od razu w głowie widzę taki obrazek; główni bohaterowie siedzą na plaży, oglądają zachód słońca, światło jest przesycone ciepłymi, lekko pomarańczowymi promieniami słońca, delikatny wiatr rozwiewa im włosy. Ważniejsze są spojrzenia i drobne gesty od słów i szybkiej akcji.
Jest to moje pierwsze spotkanie z tym autorem i widać, że każde słowo napisane jest w sposób przemyślany, bardzo wyważony, co odzwierciedla się w wypowiedziach głównych bohaterów.
Spotykamy naszą parę w momencie kulminacyjnym, czyli tuż przed nocą poślubną. W trakcie licznych retrospekcji mamy możliwość dogłębnie poznać ich przeszłość, dzieciństwo, młodość i początki ich związku oraz charakter i upodobania.
Edward to typ idealnego syna. Nie miał w domu łatwo, pochodzi ze średniozamożnej rodziny. Bardzo uczuciowo podchodzi do życia, jest otwarty.
Florence pochodzi z zamożnej rodziny. Jest zamknięta w sobie, mówienie o uczuciach przychodzi jej z trudem. Ambitna, perfekcjonistka, lubi mieć rację i chce za wszelką cenę musi postawić na swoim.
Mają więcej przeciwieństw, niż wspólnych cech. To co ich łączy to uczucie niezręczności w obecnej sytuacji. Oboje zostali wychowani w duchu poprzedniej epoki, gdzie rozmowy na tematy intymne po prostu nie istniały. Całą swoją wiedzę opierają na poradnikach.
Ich miłość doprowadza ich do zbyt wielu poświęceń. Niestety są to poświecenia, które pozbawiają obojga szczęścia. To nie taki przypadek, że jedna strona poświęca coś, żeby ta druga była szczęśliwa. U naszych bohaterów w rezultacie oboje są nieszczęśliwi. Nikt nie kwestionuje ich uczucia. Kochają się naprawdę, ale jest wiele kwestii, które muszą doprowadzić do kompromisów. Jednak czy robiąc coś na siłę nie jest tak, że nawet mimo uczucia jesteś nieszczęśliwy?

Z tą książką jest tak, że mi się podobała, ale mam trochę zastrzeżeń. Klimat, styl autora to dla mnie największe plusy. Temat, już nie był tak zachwycający. Myślę, że bardziej by mnie zauroczyła książka w której lepiej poznalibyśmy bohaterów, początki znajomości i tego typu rzeczy, a nie wątek nocy poślubnej jako dominujący temat. Chociaż podobało mi się jak autor wplatał retrospekcje do danej sceny, to właśnie te retrospekcje najbardziej mi się podobały.

"Na plaży Chesil" to nie jest książka dla wszystkich. Jeżeli ktoś lubi kiedy akcja dzieje się szybko, jest dużo dialogów, to mu się ona po prostu nie spodoba. Język jest prosty, czyta się płynnie, ale kiedy ktoś lubi w książkach inne rzeczy to będzie zawiedziony. Natomiast polecam ją osobom, którzy lubią melancholijny klimat, powolną akcję i małą ilość dialogów.

Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Elizabeth Strout - Amy i Isabelle

Isabell i jej córka Amy mieszkają w niewielkim amerykańskim miasteczku. Jest w nim wszystko co potrzeba do samodzielnego funkcjonowania, ale zarazem nie ma tam prawie nic szczególnego. Większość mieszkańców pracuje w fabryce, w tym Isabell, która jest sekretarką. Spędza czas z innymi kobietami z biura, które są z pozoru takie same, a zarazem każda jest inna. Amy uczęszcza do lokalnego liceum, ma przyzwoite oceny i jest z reguły nieśmiała. Isabelle może być z niej dumna, chociaż Amy jest nastolatką nie sprawia większych problemów. Ich ułożone życie zaczyna się komplikować kiedy pojawia się ktoś nowy w mieście.

Oglądaliście serial "Wielkie kłamstewka"?  Czołówka, piosenka i ogólnie początek serialu zaczyna się sielankowo. To oczywiście pozory. Tak samo jest z tą powieścią. Sielanka w stylu Fannie Flagg z początku książki zmienia się w dosyć mroczną powieść Johna Steinbecka.
Według tego co udało mi się wywnioskować po technologii, ubiorze i braku zakazu palenia w pomieszczeniach publicznych książka dzieje się w latach 60-tych.

Isabelle to zamknięta w sobie osoba, żyje gdzieś na uboczu społeczeństwa. Nie jest niemiła, po prostu jest taktowna i grzeczna, ale też nie nawiązuje z nikim bliższych relacji.
Amy jest wierną kopią swojej matki, różni je jedynie uroda, ponieważ Amy może uchodzić za piękną, natomiast jej matka jest przeciętna. Ma koleżankę Stacy, z którą podczas przerw pali papierosy. Jest grzeczna, małomówna i jakby nieobecna.

Oprócz tytułowych bohaterek poznajemy całe miasteczko. Są tu koleżanki z biura Isabelle, jej szef, znajomi Amy oraz ludzie z kościoła. Jak te fragmenty są zaprezentowane to mistrzostwo! To tak jakby Jean-Pierre Jeunet stworzył z niej film - lecimy i następuje przybliżenie na okno Grubej Bev, za chwilę znowu się oddalamy i wlatujemy do domu Avery'ego. Widzimy co wszyscy w miasteczku robią w tym samym momencie.

Kiedy powieść się rozkręca poznajemy po kawałku historię Isabelle i jej tajemnice. Postępowanie Amy doprowadza do zburzenia muru jaki stworzyła wokół siebie Isabelle. Dopiero na końcu możemy w pełni zrozumieć dlaczego w danej sytuacji postąpiła tak, a nie inaczej oraz zrozumiemy jej reakcję na pewne wydarzenia.
Jeżeli mam wybierać, to z obu naszych bohaterek bardziej mi się podobała Isabelle. Wiele w życiu przeszła, miała trudny start, sama wychowywała dziecko w obcym mieście. Amy często nie rozumiałam. Jej decyzje i czyny były dziwne i zastanawiałam się po co ona to robi. Było w niej coś chaotycznego, to tak jakby spuścić psa z łańcucha, który nie zna innego życia i teraz nie wie co ma ze sobą zrobić, ale równocześnie chce spróbować wszystkiego.

Bardzo lubię książki Elizabeth Strout. Wprowadza czytelnika w niesamowity klimat. Jej styl, język, sposób snucia opowieści jest genialny. "Amy i Isabelle" to jej debiut i jak na razie z wszystkich trzech jej książek, które przeczytałam mogę powiedzieć, że ta jest moją ulubioną.

"Amy i Isabelle" to opowieść o dorastaniu, buncie, trudnych relacjach z matką i próbą odnalezienia siebie samego. Nasze bohaterki mają ogromy bagaż doświadczeń i próbują ułożyć sobie normalne, szczęśliwe życie.
Książkę mogę szczerze polecić, jest to znakomita powieść obyczajowa, opowiadająca o małym amerykańskim miasteczku i tajemnicach jego mieszkańców. Akcja nie jest gwałtowna, ale sam klimat powieści sprawia, że zarówno chcesz czytać dalej, ale też szkoda jest jej kończyć.

Moja ocena: 8/10

wtorek, 8 maja 2018

Michelle Richmond - I że cię nie opuszczę (recenzja przedpremierowa)


Alice i Jake postanawiają się pobrać. Na ich ślub praktycznie przez przypadek trafia bogaty klient Alice z kancelarii. W prezencie ślubnym dostają tajemniczą skrzyneczkę, a w niej zaproszenie do "Paktu". Jest to elitarne stowarzyszenie małżeństw, które żyją według pewnych reguł, ale również podlegają karze. Ma on pomóc umocnić związek i sprawić, że przetrwa. Jednak, czy wszystkie reguły są sprawiedliwe, a kary są adekwatne do przewinień? I czy można opuścić "Pakt"?

Książka zaczyna się całkiem normalnie, jest para która planuje ślub, dobrze im się układa, praktycznie taka obyczajówka. Kiedy w grę wkracza "Pakt" nasi bohaterowie tak naprawdę nie wiedzą co to jest, ale są tak szczęśliwi jako nowożeńcy, że prawie bez pytań  wszystko podpisują. Wydaje im się, że to tylko taka zabawa dla dorosłych, ale niestety nie przewidują, że to wszystko dzieje się całkiem na serio.

Alice i Jake to przeciwieństwa. Ona kiedyś grała w zespole, jest dosyć roztrzepana, chaotyczna, on bardziej rozważny, poukładany i dokładny. Idealnie odzwierciedlają ich charaktery sceny kiedy Alice wraca do domu - od progu zdejmuje ubranie, zostawia po sobie ślad z części garderoby, natomiast Jake najchętniej zaraz by to posprzątał. Od początku książki bałam się, że ich małżeństwo się rozpadnie, pochopne oświadczyny, plus uosobienie Alice, która jest cały czas zapracowana mogłoby doprowadzić do końca ich związku. I wydaje mi się, że to dzięki "Paktowi", jego zasadom i świadomości, że mogą być kontrolowani na każdym kroku zdołali przetrwać, a szczególnie się zmienić.

Czytacie, że to jest thriller, ale nie spodziewajcie się krwawej jatki, czy mordercy biegającego z nożem po ulicach. Jest to thriller psychologiczny, ma elementy przemocy fizycznej, ale bardziej chodzi tu o zastraszenie psychiczne. Pewnie jesteście ciekawi, czy czułam dreszczyk emocji i niepokój? Czytałam bardziej emocjonujące thrillery, także odpowiedź brzmi nie. Byłam bardziej zaciekawiona, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko taki test, a na koniec wyskakują wszyscy "oprawcy" z okrzykiem "Niespodzianka!". Nie powiem, książka była bardzo ciekawa, bo przeczytałam ją praktycznie w półtorej dnia, więc jak na książkę, która ma niemalże 500 stron to o czymś świadczy.
Fajnym momentem, było pokazanie biblioteczki twórczyni "Paktu". Oczywiście musiała zawierać "Rok 1984", myślę że fani tej książki łatwo się odnajdą w rzeczywistości "I że cię nie opuszczę".

Podsumowując, książka mi się podobała. Pomysł na "Pakt" jest bardzo oryginalny, reguły były fajnie dopracowane. Jednak mam też trochę "ale". Jestem zawiedziona głównymi bohaterami. Praktycznie w ciemno decydują się na wstąpienie do organizacji, nie czytają dokumentów, które podpisują - po prawniczce nie tego się spodziewałam. Wyjaśnienie, całej organizacji było takie: jest tajne, jest dla małżeństw, mamy reguły którym należy się podporządkować,.. będzie fajnie! Tyle. Dodatkowo za mało było o samej organizacji, o takim jej faktycznym działaniu. Pozostało wiele niewiadomych, ale o nich nie będę opowiadać, żeby nie spojlerować ;) Zakończenie trochę mnie zawiodło. Zabrakło mi też czegoś w stylu "posłowia", gdzie autorka wyjaśniłaby skąd się wziął pomysł na książkę, czy inspirowała się książką, czy może istniejącą organizacją, takie ogólne podsumowanie i przemyślenia.

"I że cię nie opuszczę" to dobry thriller psychologiczny. Autorka pokazuje, że małżeństwo nie musi być idealne, takie pod linijkę, żeby było szczęśliwe oraz tak żartem czytajcie wszystko co podpisujecie! :D Książkę polecam, to przyjemna lektura.

Moja ocena: 7/10

wtorek, 10 kwietnia 2018

Riley Sager - Ocalałe

Quincy jako młoda dziewczyna była uczestniczką masakry w Pine Cottage. Przeżyła jako jedyna, zginęli jej wszyscy przyjaciele. Po latach traumy jakoś udało jej się wyjść na prostą. Ma chłopaka, prowadzi popularny blog kulinarny i stara się żyć jakby nigdy nic. O przeszłości przypominają jej jedynie regularne spotkania z policjantem, dzięki któremu wtedy przeżyła. Podczas tamtego wydarzenia straciła pamięć. Pamięta tylko niektóre sceny, lecz samej masakry nie, pamięć wraca jej dopiero po wszystkim, kiedy jest już bezpieczna. Pamięta, czy nie chce pamiętać oto jest pytanie..
Oprócz niej są jeszcze dwie inne "ocalałe", czyli te, które jako jedyne przeżyły masakry. Jednak jedna z nich popełnia samobójstwo, a druga niespodziewanie pojawia się pod drzwiami Quincy i zadaje dziwne pytania...
Pamiętajcie, nic nie jest takie jakie się wydaje...

W książce zastosowany został zabieg naprzemiennych rozdziałów, retrospekcji i czasów współczesnych. Dlatego czytelnik poznaje wydarzenia sprzed masakry, jak i całą masakrę. Bardzo lubię tego typu rozwiązania, ponieważ mamy wgląd na całą sytuację. W tym przypadku poznajemy również prawdę razem z bohaterką, która powoli zaczyna coś sobie przypominać.

Nie wiem czemu, ale średnio polubiłam główną bohaterkę. Zastosowała u siebie wyparcie oraz nie pamięta całego wydarzenia. Kiedy czuje, że myśli idą w kierunku przeszłości i coś jednak sobie przypomina od razu bierze tabletkę, upija się, albo (najczęściej) jedno i drugie. Nawet nie stara się spróbować poznać prawdy. Muszę zaznaczyć, że w całej sprawie było wiele niejasności i do końca nie została rozpracowana. Quincy zachowuje się dziwnie, ma pewne skłonności, których nie będę zdradzać, a swoje uczucia ukrywa za grubym murem.

Sam, czyli druga ocalała jest jej przeciwieństwem, ona dalej żyje tym wydarzeniem. To znaczy pogodziła się z nim i nie ma oporów przed mówieniem o nim. Stara się wydobyć z Quincy uczucia, pomóc jej w odzyskaniu pamięci. Jej metody nie są konwencjonalne i czasem wprawiają czytelnika w przerażenie, ale są skuteczne. Tak naprawdę nie wiadomo co nią kieruje i jakie ma zamiary, jest po prostu dziwna.

"Ocalałe" to dobry thriller, trzyma czytelnika w napięciu. Chociaż takiego zakończenia się nie spodziewałam, to nie wydaje mi się aż tak bardzo zaskakujące.
Jeżeli mam porównywać "Ocalałe" z "Lokatorką" (recenzja) i "Grzesznicą" (recenzja wkrótce), a muszę przyznać, że inaczej nie mogę, muszę je porównać. Wiecie, wydawnictwo wszystkie trzy reklamowało jako "książka roku", to "Ocalałe" stawiam na trzecim miejscu. Nie jest najgorsza, ale też nie było to coś wybitnego, to taki średniaczek. Quincy bardzo irytująca, a niektóre wydarzenia były bardzo przerysowane.
To moja opinia, każdy może mieć własną, także nikogo nie zniechęcam do czytania.

Moja ocena: 6/10

poniedziałek, 19 marca 2018

Sigríður Hagalín Bjőrnsdóttir - Wyspa

Islandia, czasy współczesne. Jeden dzień i jedno wydarzenie zmieniają losy całego społeczeństwa. Państwo traci kontakt ze światem. Nie działają połączenia telefoniczne z zagranicznymi numerami, ani ich strony internetowe. Samoloty nie lądują, a statki, które później wypłynęły nie wracają. Prezydent jak i premier przebywali w tym czasie za granicą. Czy kraj i społeczeństwo zdołają normalnie funkcjonować?

Hjalti jest dziennikarzem. Jest głównym bohaterem powieści i to jego oczami śledzimy bieżące wydarzenia. Ze względu na znajomość jednej z ministrów jest wtajemniczany w sprawy państwowe, a z czasem staje się doradcą rządu. Poznajemy go w czasie kiedy rozpada się jego wieloletni związek, dlatego sam bohater musi podołać nie tylko z problemami całego kraju, ale też ze swoim życiem osobistym.

Zapewne wiele słyszeliście o Islandii, pewnie o tym, że jest to kraj wysokorozwinięty, nastawiony głównie na turystykę, gdzie inne gałęzie gospodarki - w tym rolnictwo - jest prawie w zaniku, bo stać ich na to żeby sprowadzać towary z zagranicy. I wyobraźcie sobie teraz taką sytuację, są zdani tylko na siebie. Co wytworzą to mają, muszą poradzić sobie z wyżywieniem siebie i kilkudziesięciu tysięcy turystów, którzy w obecnej sytuacji są tylko kłopotem. 
W tej chwili wydaje Wam się, że zapanuje chaos i anarcha? Oczywiście są grupy demonstrantów, głównie wśród młodych, ale reszta społeczeństwa przyjęła to ze skandynawskim spokojem. Podporządkowują się nowej władzy i nowemu ustrojowi. Muszą zmienić swoje nawyki i myślenie i żyć tak jak ich przodkowie, radzić sobie bez leków i produktów sprowadzanych z zagranicy.

Książka nakłania do refleksji. Gdyby to się stało w Polsce, jak zachowałoby się społeczeństwo? Czy lepiej poradzilibyśmy sobie z niedoborem żywności i jej racjonowaniem? Z żywnością na pewno, rolnictwo u nas trzyma się dobrze, ale co na to nasi rodacy? Już sobie wyobrażam te wielkie demonstracje, rozróby i nieporadność polityków. Ale z drugiej strony pewnie szybko byśmy się opamiętali i starali zjednoczyć. W końcu mamy wielowiekowe doświadczenie z walką z przeciwnościami i uciskiem.

Co do Islandczyków, wydaje mi się, że nie wykazali się. Ciężko im było się przestawić na rolnictwo i porzucić dotychczasowe, wygodne życie. Dziwi mnie brak zastępczych lekarstw, chyba tam sztuka zielarstwa wyginęła. Przecież przed wiekami ludność sobie jakoś radziła, nawet ze środkami przeciwbólowymi i jako takim znieczuleniem.

"Wyspa" bardzo przypadła mi do gustu, to zdecydowanie mocna pozycja. Wzbudza w czytelniku ogrom emocji. Jest to przykład literatury katastroficznej. Opisane tu wydarzenia mogą się przydarzyć. Nie wiadomo co się stało z resztą świata, może to był wybuch nuklearny, albo inna katastrofa. Książkę serdecznie polecam. To krótka, ale mocna, warta uwagi pozycja.

Moja ocena: 8/10

środa, 28 lutego 2018

Belinda Bauer - Martwa jesteś piękna (recenzja premierowa)


Eve jest wziętą dziennikarką telewizyjną, zajmuje się głównie relacjonowaniem wydarzeń z miejsc zbrodni. W swoim fachu nie ma sobie równych. Następuje po sobie seria morderstw, wszystko wskazuje na to, że mordercą jest ta sama osoba. Jednak motywy, którymi się kieruje nie są logiczne. Morderca kontaktuje się z Eve, okazuje się, że jest jej fanem i chce dostarczyć jej unikatowe materiały, daje jej wskazówki co do kolejnych morderstw, a nawet szansę na relację na żywo. Czy Eve zdecyduje się podjąć grę?

Eve ma 29 lat i po pracy zajmuje się chorym ojcem, który wymaga całodobowej opieki. Nie ma prawie żadnego życia towarzyskiego. Jest odważna, ambitna i zdeterminowana. To bardzo silna osoba i naprawdę można ją polubić. To nie typowa bohaterka thrillerów telewizyjnych, która ucieka na piętro przed mordercą. Eve woli stawić mu czoła i oprócz tego, że próbuje się bronić, stara się go powstrzymać. Jest bardzo samodzielna, tylko w sytuacji bez wyjścia prosi o pomoc innych.

Akcja nabiera tempa już na pierwszej stronie. Ciągle wyczuwalne jest napięcie, można nawet powiedzieć, że czuje się oddech mordercy na karku. Nie da się przewidzieć co się za chwilę wydarzy, w każdej chwili bohaterka jest skazana na niebezpieczeństwo. Chociaż od początku znamy mordercę, bo są rozdziały z jego perspektywy to nie jest najważniejsze. Wciąż nie wiemy jak potoczy się kulminacyjna konfrontacja, albo lepiej powiedzieć jakie show morderca przygotował dla Eve. Zdradzę Wam tylko, że jest na co czekać, to było coś na miarę Dana Browna.

Książka napisana jest świetnie, czyta się bardzo szybko, chociaż ma ponad 400 stron jej przeczytanie zajęło mi jedynie dwa dni. Historia jest ciekawa, chociaż od początku znamy mordercę i raczej można się domyślić jak się skończy. Bardzo się cieszę, że nie było tu wątku romansu. Nie wiem dlaczego autorzy kryminałów ostatnio lubują się w romansach. Poniekąd był tu taki wątek, ale nie do końca, nie było to takie ważne wydarzenie i autorka nie poświęciła mu za wiele uwagi.
Uważam, że "Martwa jesteś piękna" idealnie nadawałaby się na ekranizację, a konkretniej serial. Coś takiego jak "The killing", czyli zajmują się tylko jedną sprawą. Co odcinek np. jedno zabójstwo, prowadzone jest śledztwo, a na koniec sezonu wyjaśnienie sprawy. Naprawdę byłby to świetny serial.

Podsumowując "Martwa jesteś piękna" to znakomity thriller. Ma wszystkie elementy, które sprawiają, że książka jest wciągająca: intrygująca historia, znakomicie poprowadzona akcja, bardzo silna główna bohaterka i "pomysłowy" morderca. Szczerze mogę powiedzieć, że to najlepszy thriller jaki czytałam w ostatnim czasie. Nie jestem wielką fanką thrillerów, a ten mogę Wam serdecznie polecić.

Moja ocena: 8/10

wtorek, 27 lutego 2018

C. J. Tudor - Kredziarz (recenzja przedpremierowa)

Eddie ma 12 lat, mieszka w małym mieście w Anglii. Od małego przyjaźni się z Grubym Gavem, Hoppem, Mickeyem Metalem i Nicky. Lubią wspólnie spędzać czas, jak to dzieci, główną atrakcją wakacji jest jazda na rowerze po okolicy. Pewnego dnia Gruby Gav dostaje w prezencie urodzinowym pudełko z kolorową kredą, wymyślają specjalne znaki, znane wyłącznie im. Od tego czasu zaczynają się dziać niepokojące wydarzenia, które prowadzą do morderstwa. Tylko kto wykorzystuje ich znaki z kredy? Współcześnie dorosły Eddie dostaje niepokojącą wiadomość, czy zagadka z przeszłości, którą uważali za zamkniętą jest rzeczywiście rozwiązana?

Książka podzielona jest na rozdziały z teraźniejszości i retrospekcje z 1986 roku. Czytelnik wraz z rozwojem wydarzeń w przeszłości poznaje całą historię, jest ich uczestnikiem, co jest o wiele lepsze niż coś w rodzaju wspomnień. Przyznam też, że ta część z przeszłości bardziej mi się podobała.
Akcja dzieje się powoli, jednak czuć ciągłą atmosferę napięcia. Początkowo jest to taka sielanka z lat 80tych. Grupka przyjaciół spędza wspólnie wakacje, mają swoje przygody, jak to dzieci. Jednak jedno wydarzenie prowadzi do kolejnego i tak dalej, aż kulminacyjnym momentem jest morderstwo.

Czy to thriller? Nie do końca. Tak, trzyma czytelnika w napięciu, ale zabrakło mi tego czegoś. Bardziej bym powiedziała, że to książka obyczajowa z elementami thrilleru. Morderstwo było, ale jakoś bardzo nie wpłynęło na życie naszych bohaterów. Sam kredziarz jest zdecydowanie niedopracowany. Był to był, inni go tak nazywali, ale nie był nawet postacią drugoplanową, wręcz statystą w tle. A na koniec już zupełnie stracił swoją pozycję w książce.
Na zakończenie cała zagadka staje się błaha. Wiele wątków pozostało bez wyjaśnienia, potraktowane były pobieżnie, albo ich znaczenie w rezultacie umniejszono. Lektura pozostawia po sobie trochę niesmak, "Ale to wszystko? No jak to?!". Ja czuję zawód. Nie mówię, że jest to zła książka, bo nie jest. Czyta się bardzo dobrze i potrafi wciągnąć. Jest dobrze napisana, ale zakończenie psuje ogólny zarys historii i już po połowie można się go domyślić. Mogła być lepiej poprowadzona.

Zagraniczne media i czytelnicy zachwycają się tą historią. Ja już jestem przeczulona na takie pozytywne opinie z zagranicy. To samo było z "Dziewczyną z pociągu" - chociaż "Kredziarza" do niej nie można porównywać. Tyle zachwytów, King poleca (swoją drogą King ma koszmarny gust), a tu gniot. "Kredziarz" jest dobry, ale nie aż tak żeby się nim zachwycać.

Widzę bardzo różne opinie o tej książce wśród naszych blogerów, są i bardzo złe i rewelacyjne i takie jak moja, czyli czegoś jej zabrakło. Jednak "Kredziarza" mogę polecić, to dobra książka i jestem zdania, że każdy powinien ocenić ją według własnego gustu. Pozostawia po sobie trochę zawód, niektóre wątki, w tym tytułowego Kredziarza mogłyby być lepiej poprowadzone. Jednak patrząc na całokształt to dobra książka.

Moja ocena: 7/10

Robyn Schneider - Dzień ostatnich szans (recenzja przedpremierowa)

Lane ma 17 lat i gotowy plan na przyszłość. Jest jednym z najlepszych uczniów w szkole, udziela się w różnych kołach i organizacjach, a w wolnym czasie przeważnie się uczy. Przerabia poziom rozszerzony, dlatego nie ma czasu na głupstwa i życie jak każdy nastolatek. Nawet ze swoją dziewczyną umawia się na naukę i wspólne odrabianie lekcji. Wie, że chce dostać się na Stanford i nie może sobie pozwolić na przyjemności. Wszystko byłoby super gdyby nie to, że zachorował na lekooporną gruźlicę i trafia do sanatorium Latham House na przymusowy odpoczynek. Tam poznaje Sadie i jej paczkę, teraz ma szansę chociaż raz poczuć się jak normalny nastolatek.

Lane to miły, porządny chłopak, nie ma skłonności do ryzyka. To ideał rodziców, robi wszystko, aby ich zadowolić. Kiedy trafia do Latham House nie może i nie chce się odnaleźć, stara się żyć tak jak wcześniej. Czuje się bardzo dobrze, dlatego wypiera się choroby. Postanawia wbrew zaleceniom lekarzy kontynuować naukę, ale może przypłacić to własnym zdrowiem.

Sadie dopiero w ośrodku może żyć pełnią życia. W "normalnym świecie" nie miała przyjaciół, była kimś w rodzaju ostatniego ogniwa szkolnej społeczności. Wiecznie poniżana i wyśmiewana. W Latham ma najfajniejszą paczkę wyrzutków, wagaruje, robi niedozwolone wycieczki do lasu, a nawet zostaje królową czarnego rynku.

Lane w towarzystwie Sadie i jej przyjaciół ożywa. Zapomina o chorobie, nauce i po prostu może cieszyć się życiem. Bo może to już ostatnia taka szansa? Nikt tego nie mówi wprost, ale cały czas grozi im śmierć. Nie ukrywam, że w trakcie akcji powieści śmierć jest dosyć częsta.
Dla naszych bohaterów to ostatnia szansa na normalne życie, zabawę, czy bycie normalnym nastolatkiem, a nawet na pierwszą miłość. Nie chodzi tu tylko o to, że są chorzy i mogą to być ich ostatnie dni. Zarówno Sadie, jak i Lane nie mieli wcześniej normalnego życia, dlatego teraz starają się to wszystko nadrobić. Robią wiele rzeczy pierwszy raz, łamią przepisy, chcą być jak najbardziej sobą jak tylko się da. Przykładowo kiedy na wieczór filmowy wszyscy przychodzą w pidżamach, oni zakładają stroje wieczorowe. Nie chcą pozwolić żeby choroba zdominowała ich myśli tak jak innych chorych z ośrodka. Próbują walczyć, żyć normalnie i nie poddawać się. Bo można albo zupełnie się poddać i tylko czekać na śmierć, albo można też wykorzystać ten czas najlepiej jak się potrafi.

Hipergruźlica nie istnieje, jednak gruźlica to nie jest choroba z przeszłości, nie skończyła się w XIX wieku, kiedy to zebrała swoje najliczniejsze żniwo. Współcześnie również można się nią zarazić. Jest to jednak choroba uleczalna i istnieją na nią odpowiednie leki.

"Dzień ostatnich szans" to bardzo dobra książka dla młodzieży i nie tylko. Idealna dla fanów Johna Greena, nie chodzi wyłącznie o wątek choroby, ale ogólnie o klimat powieści. To dobra obyczajówka, bo chociaż jest w niej wątek romansu, to romansem bym jej nie nazwała. Chociaż okoliczności w jakich znaleźli się nasi bohaterowie nie są wesołe, to humoru im nie brakuje, a humor i sarkazm w książkach bardzo cenię 😃 Bardzo się cieszę, że są jeszcze takie normalne, obyczajowe powieści dla młodzieży, a nie same romanse..
Książkę serdecznie polecam, czyta się znakomicie, chyba nawet za szybko. Nie ważne czy masz -naście, czy -dzieści lat i tak zachęcam do przeczytania.

Moja ocena: 8/10