W ostatnim czasie w moim kominku królują zapachy z Village Candle. Te, które mam idealnie wpasowują się w obecną aurę. Bohaterem dzisiejszego postu jest zapach Eternal.
Opis ze strony sklepu: Wanilia, szałwia, paczula, nuta wodna.
Posiadam sampler (wszystkie moje zapachy z Village Candle to samplery), ale to tylko plus, ponieważ na dłużej mi starczy. Naklejka magiczna, przykuwająca uwagę - para huśtająca się na huśtawce w zachodzącym słońcu. Przyznam, że to właśnie ona skusiła mnie do zakupu.
Zapach jest dość intensywny, ale nie aż tak mocno żeby bolała od niego głowa. Z opisem zgadzam się tylko w pewnym stopniu. Wyczuwam w nim słodkie, ciasteczkowe nuty, czyli wanilię i wodnisty, trochę słodki i bardzo owocowy melon. Jest to bardzo ciekawa mieszanka, zdecydowanie niepowtarzalna.
Eternal bardzo polubiłam i często go palę. Idealnie nadaje się na obecną pogodę jeszcze nie do końca ciepłą. Myślę, że spodoba się wielu osobom.
Strony
▼
piątek, 29 kwietnia 2016
poniedziałek, 25 kwietnia 2016
Avon Refreshing Lagoon żel pod prysznic
Nie muszę ukrywać, że bardzo lubię żele pod prysznic. Dostępnych jest tyle wariantów zapachowych, że jest w czym wybierać. Każda firma oferuje ich kilka, dlatego każdy może znaleźć coś dla siebie. Jedną z moich ulubionych firm mających w swojej ofercie żele jest Avon. Często do nich wracam, a jednym z moich ulubionych jest bohater dzisiejszego posta Lagoon.
Żel zamknięty jest w klasycznej butelce. Posiadam jeszcze starszą wersję, która ma inne zamykanie. Na każdym opakowaniu jest bardzo barwne zdjęcie, a w tej wersji zapachowej jest to po prostu tytułowa laguna.
Jak widać kolor żelu jest turkusowy - tak to żel, butelka jest przeźroczysta - przypominający kolor wody w lagunie. Każdy żel z Avonu jest gęsty i tak jest i w tym przypadku. Zapach - najważniejszy punkt w żelu - mieszanka zapachu morskiego z kwiatowym i delikatnymi nutami owocowymi. Wybuchowa mieszanka, która należy do moich ulubionych zaraz po Gardenie.
Bardzo dobrze się pieni i myje skórę. Pozostawia ją gładką i miękką. Żel ma neutralny wpływ na moja skórę - ani nie nawilża, ani jej nie wysusza. Żel kosztuje nie dużo, bo w zależności od katalogu można go kupić często za 3-4 zł.
Avon Lagoon jest jednym z moich ulubionych żeli i na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę.
Żel zamknięty jest w klasycznej butelce. Posiadam jeszcze starszą wersję, która ma inne zamykanie. Na każdym opakowaniu jest bardzo barwne zdjęcie, a w tej wersji zapachowej jest to po prostu tytułowa laguna.
Jak widać kolor żelu jest turkusowy - tak to żel, butelka jest przeźroczysta - przypominający kolor wody w lagunie. Każdy żel z Avonu jest gęsty i tak jest i w tym przypadku. Zapach - najważniejszy punkt w żelu - mieszanka zapachu morskiego z kwiatowym i delikatnymi nutami owocowymi. Wybuchowa mieszanka, która należy do moich ulubionych zaraz po Gardenie.
Bardzo dobrze się pieni i myje skórę. Pozostawia ją gładką i miękką. Żel ma neutralny wpływ na moja skórę - ani nie nawilża, ani jej nie wysusza. Żel kosztuje nie dużo, bo w zależności od katalogu można go kupić często za 3-4 zł.
Avon Lagoon jest jednym z moich ulubionych żeli i na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę.
piątek, 22 kwietnia 2016
Village Candle Walk on the Beach
Dni stają się bardziej słoneczne i powoli zbliża się lato. Żeby poczuć ciepłe, letnie powietrze trzeba się jeszcze wspomagać zapachami świeczek i wosków. Dzisiaj chcę przedstawić jeden z takich zapachów Walk on the Beach z Village Candle.
Opis ze strony sklepu: Sól morska, cyklamen, lilia wodna, koralowiec, morski mech i nadmorski las.
Delikatna mgiełka soli morskiej, zroszony cyklamen, lilia wodna i koralowiec. Świeże nadmorskie lasy są prowadzone wzdłuż spiralnej fali morskiego mchu.
Naklejka przedstawia morze, plażę i idącą po niej postać. Jest jeszcze inna wersja tej naklejki z samymi śladami stóp na piasku i fragmentem wyspy - wydaje się to być kadr od drugiej strony.
Wosk rozpala się szybko i jednocześnie wypełnia całe pomieszczenie swoim aromatem. Nie jest to zapach mocny, ani bardzo intensywny.
Zapach jest bardzo morski i świeży, lekko kwiatowy, ale nie w taki toaletowy sposób. Jak powietrze nad morzem głębokie, wodniste, nasycone solą. Można poczuć się jak nad morzem siedząc w domu. Jest to takie połączenie odświeżające idealne w ciepłe i letnie dni, ale też teraz jest idealny.
Delikatna mgiełka soli morskiej, zroszony cyklamen, lilia wodna i koralowiec. Świeże nadmorskie lasy są prowadzone wzdłuż spiralnej fali morskiego mchu.
Naklejka przedstawia morze, plażę i idącą po niej postać. Jest jeszcze inna wersja tej naklejki z samymi śladami stóp na piasku i fragmentem wyspy - wydaje się to być kadr od drugiej strony.
Wosk rozpala się szybko i jednocześnie wypełnia całe pomieszczenie swoim aromatem. Nie jest to zapach mocny, ani bardzo intensywny.
Zapach jest bardzo morski i świeży, lekko kwiatowy, ale nie w taki toaletowy sposób. Jak powietrze nad morzem głębokie, wodniste, nasycone solą. Można poczuć się jak nad morzem siedząc w domu. Jest to takie połączenie odświeżające idealne w ciepłe i letnie dni, ale też teraz jest idealny.
środa, 20 kwietnia 2016
Dermacol Love nr 09 pomadka ochronna
Dzisiaj może coś kosmetycznego, bo ostatnio trochę rzadziej pojawiają się takie posty, a jest to pomadka Dermacol Love.
Pomadka zamknięta jest w tradycyjnym plastikowym opakowaniu zamykanym na zakrętkę. Jakość plastiku pozostawia wiele do życzenia, jest dość słaby i kruchy. Może nie taki jak w najtańszych pomadkach, ale porównywalny. Szata graficzna przypomina Baby lipsy z Maybelline. Sam sztyft ma kształt serduszka. Przyznam, że nie tylko wygląda to uroczo, ale też jej kanty ułatwiają aplikację.
Konsystencja jest kremowa, łatwo się rozsmarowuje, ale jest też niezwykle miękka. Jest to nie tylko zaletą ale i wadą. Sztyft się łamie (tak jest w moim przypadku), a pod wpływem ciepła szybko się rozpuszcza. Zapach czekoladowy, może jest to trochę wersja kosmetyczna czekolady, ale i tak jest przyjemny.
Jak widać pomadka jest barwiąca, chociaż w moim przypadku zbytnio nie jest widoczna. Jest tylko odrobinę ciemniejsza od naturalnego koloru moich ust. Działanie pielęgnacyjne mogę ocenić jako dobre: nawilża, utrzymuje się długo na ustach, po posmarowaniu są wygładzone i błyszczące.
Ze względu na to, że jest barwiąca idealnie nadaje się zamiast błyszczyków, czy pomadki kolorowej, jak i jako pomadka ochronna.
Z pomadką Dermacol Love polubiłam się. Nawilżenie jest dostateczne, a jej kolor również mi odpowiada, co rzadko się zdarza w barwiących pomadkach ochronnych. Kosztuje ok. 10 zł.
Pomadka zamknięta jest w tradycyjnym plastikowym opakowaniu zamykanym na zakrętkę. Jakość plastiku pozostawia wiele do życzenia, jest dość słaby i kruchy. Może nie taki jak w najtańszych pomadkach, ale porównywalny. Szata graficzna przypomina Baby lipsy z Maybelline. Sam sztyft ma kształt serduszka. Przyznam, że nie tylko wygląda to uroczo, ale też jej kanty ułatwiają aplikację.
Konsystencja jest kremowa, łatwo się rozsmarowuje, ale jest też niezwykle miękka. Jest to nie tylko zaletą ale i wadą. Sztyft się łamie (tak jest w moim przypadku), a pod wpływem ciepła szybko się rozpuszcza. Zapach czekoladowy, może jest to trochę wersja kosmetyczna czekolady, ale i tak jest przyjemny.
Jak widać pomadka jest barwiąca, chociaż w moim przypadku zbytnio nie jest widoczna. Jest tylko odrobinę ciemniejsza od naturalnego koloru moich ust. Działanie pielęgnacyjne mogę ocenić jako dobre: nawilża, utrzymuje się długo na ustach, po posmarowaniu są wygładzone i błyszczące.
Ze względu na to, że jest barwiąca idealnie nadaje się zamiast błyszczyków, czy pomadki kolorowej, jak i jako pomadka ochronna.
Z pomadką Dermacol Love polubiłam się. Nawilżenie jest dostateczne, a jej kolor również mi odpowiada, co rzadko się zdarza w barwiących pomadkach ochronnych. Kosztuje ok. 10 zł.
poniedziałek, 18 kwietnia 2016
Kącik czytelniczy - Susan Jane Gilman "Królowa lodów z Orchard Street"
Kolejny post z cyklu "Kącik czytelniczy" tym razem jest to "Królowa lodów z Orchard Street" Susan Jane Gilman. Od kiedy zaczęły się pojawiać zapowiedzi wydawnicze wiedziałam, że muszę ją przeczytać. A dlaczego? No cóż, przykuwająca uwagę okładka i zachęcający opis oraz dlatego, że jest to książka o lodach! a kto nie lubi lodów :)
Opis ze strony lubimyczytać: W roku 1913 Malka Treynovsky, jeszcze jako dziecko ucieka z rodziną z Rosji do Nowego Jorku. Zaraz po przyjeździe ulega wypadkowi i zostaje porzucona na ulicy. Przygarnia ją włoska rodzina sprzedawców lodów, od której uczy się fachu. Musi ciężko pracować i udaje jej się przetrwać tylko dzięki sprytowi i pomysłowości. Kiedy dorasta zakochuje się w niepiśmiennym radykale Albercie - wsiadają razem do furgonetki z lodami i wyruszają w podróż po Ameryce. Powoli dziewczyna staje się Lillian Dunkle, nieugiętą bizneswoman stojącą na czele lodowej fortuny. Jej droga do wielkich pieniędzy i sławy jest nieodłącznie spleciona z dziejami Ameryki. Śledząc jej losy stajemy się świadkami prohibicji, drugiej wojny światowej czy czasów disco.
Malka Treynovsky mieszka z rodzicami i trzema siostrami w Wiśniewie. Brzmi znajomo? Zgadza się, w Polsce, czytając dalej dowiadujemy się że jest to niedaleko Białegostoku. Postanawiając opuścić świecącą biedą okolicę i wyjechać do Afryki Południowej do brata matki Malki. Zaraz zapytacie jak do Afryki, jak znaleźli się w Nowym Jorku? Otóż ojciec Malki w porcie zamienił bilety na statek do Ameryki. Zachęcony opowieściami współoczekujących, którzy twierdzili, że wszyscy są tam bogaci, a jedzenie dosłownie leży na ulicy. Rzeczywistość okazała się inna. Zamieszkali w jednym pokoju, wszyscy musieli pracować, a i tak brakowało im na jedzenie - klepali taką samą biedę jak poprzednio. Najmłodsze Malka i Flora, które mają 4 i 5 lat zarabiają śpiewając, tańcząc i pomagając ludziom w drobnych pracach domowych. Pewnego dnia zaginął ojciec rodziny, Malka wyrusza na poszukiwania i trafia pod koła wózku z lodami pana Dinello. Obrażenia są na tyle poważne, że jej noga zostaje już na zawsze zdeformowana i utrudnia to jej poruszanie się. Matka ją opuszcza, ale za to w ramach zadość uczynienia zabiera ją rodzina Dinello. Tam pomaga przy produkcji lodów oraz przyjmuje chrzest (jest Żydówką) zmienia imię na Lillian. Pracuje u nich aż do ślubu z Albertem Dunklem. Po niemiłym rozstaniu z rodziną Dinello razem z mężem zakłada własną firmę lodziarską. Ona zna się na interesach, natomiast Bert jest konstruktorem i cały czas wymyśla nowe innowacyjne maszyny do produkcji lodów. Wkrótce stają się jedną z największych firm lodziarskich w Ameryce.
"Królowa lodów..." przedstawia opowieść typu od zera do miliardera. Lillian sama własnymi rękami zbudowała imperium. W czasach kiedy była już uważana za "Królową" można dostrzec również jak pieniądze zmieniają człowieka. Jako już staruszka cały czas porównuje w jakich warunkach ona musiała dorastać, a co mają dzieci obecnie. Zazdrości im, że oni mogą pozwolić sobie na normalne dzieciństwo, a ona od małego musiała pracować. Cały czas ma wrażenie, że jej rodzina utrzymuje z nią kontakty jedynie dla pieniędzy.
Książka bardzo mi się podobała. Jest napisana bardzo prostym językiem, tak że szybko się ją czyta. Widać po tekście jak i przypisach, że autorka bardzo się przygotowała do jej napisania. Interesujące są w niej opisy działania różnych maszyn wykorzystywanych do produkcji lodów i wszystko z nimi związane jest opisane z najdrobniejszymi szczegółami.
Mogę się przyczepić do wydania - powinny być przypisy z tłumaczeniem do zwrotów i słów po włosku i w jidysz, których jest pełno. Tak jedynie mogłam się domyślać co one oznaczają.
Zdziwiłam się, że ta książka nie jest popularna - przeczytało ją jedynie 72 osoby na lubimyczytać. Dlatego zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję jeżeli chcecie poznać tajniki produkcji lodów.
Moja ocena: 9/10
Opis ze strony lubimyczytać: W roku 1913 Malka Treynovsky, jeszcze jako dziecko ucieka z rodziną z Rosji do Nowego Jorku. Zaraz po przyjeździe ulega wypadkowi i zostaje porzucona na ulicy. Przygarnia ją włoska rodzina sprzedawców lodów, od której uczy się fachu. Musi ciężko pracować i udaje jej się przetrwać tylko dzięki sprytowi i pomysłowości. Kiedy dorasta zakochuje się w niepiśmiennym radykale Albercie - wsiadają razem do furgonetki z lodami i wyruszają w podróż po Ameryce. Powoli dziewczyna staje się Lillian Dunkle, nieugiętą bizneswoman stojącą na czele lodowej fortuny. Jej droga do wielkich pieniędzy i sławy jest nieodłącznie spleciona z dziejami Ameryki. Śledząc jej losy stajemy się świadkami prohibicji, drugiej wojny światowej czy czasów disco.
Malka Treynovsky mieszka z rodzicami i trzema siostrami w Wiśniewie. Brzmi znajomo? Zgadza się, w Polsce, czytając dalej dowiadujemy się że jest to niedaleko Białegostoku. Postanawiając opuścić świecącą biedą okolicę i wyjechać do Afryki Południowej do brata matki Malki. Zaraz zapytacie jak do Afryki, jak znaleźli się w Nowym Jorku? Otóż ojciec Malki w porcie zamienił bilety na statek do Ameryki. Zachęcony opowieściami współoczekujących, którzy twierdzili, że wszyscy są tam bogaci, a jedzenie dosłownie leży na ulicy. Rzeczywistość okazała się inna. Zamieszkali w jednym pokoju, wszyscy musieli pracować, a i tak brakowało im na jedzenie - klepali taką samą biedę jak poprzednio. Najmłodsze Malka i Flora, które mają 4 i 5 lat zarabiają śpiewając, tańcząc i pomagając ludziom w drobnych pracach domowych. Pewnego dnia zaginął ojciec rodziny, Malka wyrusza na poszukiwania i trafia pod koła wózku z lodami pana Dinello. Obrażenia są na tyle poważne, że jej noga zostaje już na zawsze zdeformowana i utrudnia to jej poruszanie się. Matka ją opuszcza, ale za to w ramach zadość uczynienia zabiera ją rodzina Dinello. Tam pomaga przy produkcji lodów oraz przyjmuje chrzest (jest Żydówką) zmienia imię na Lillian. Pracuje u nich aż do ślubu z Albertem Dunklem. Po niemiłym rozstaniu z rodziną Dinello razem z mężem zakłada własną firmę lodziarską. Ona zna się na interesach, natomiast Bert jest konstruktorem i cały czas wymyśla nowe innowacyjne maszyny do produkcji lodów. Wkrótce stają się jedną z największych firm lodziarskich w Ameryce.
"Królowa lodów..." przedstawia opowieść typu od zera do miliardera. Lillian sama własnymi rękami zbudowała imperium. W czasach kiedy była już uważana za "Królową" można dostrzec również jak pieniądze zmieniają człowieka. Jako już staruszka cały czas porównuje w jakich warunkach ona musiała dorastać, a co mają dzieci obecnie. Zazdrości im, że oni mogą pozwolić sobie na normalne dzieciństwo, a ona od małego musiała pracować. Cały czas ma wrażenie, że jej rodzina utrzymuje z nią kontakty jedynie dla pieniędzy.
Książka bardzo mi się podobała. Jest napisana bardzo prostym językiem, tak że szybko się ją czyta. Widać po tekście jak i przypisach, że autorka bardzo się przygotowała do jej napisania. Interesujące są w niej opisy działania różnych maszyn wykorzystywanych do produkcji lodów i wszystko z nimi związane jest opisane z najdrobniejszymi szczegółami.
Mogę się przyczepić do wydania - powinny być przypisy z tłumaczeniem do zwrotów i słów po włosku i w jidysz, których jest pełno. Tak jedynie mogłam się domyślać co one oznaczają.
Zdziwiłam się, że ta książka nie jest popularna - przeczytało ją jedynie 72 osoby na lubimyczytać. Dlatego zachęcam do sięgnięcia po tę pozycję jeżeli chcecie poznać tajniki produkcji lodów.
Moja ocena: 9/10
piątek, 15 kwietnia 2016
Yankee Candle Pink Hibiscus
Wiosnę czuć już w powietrzu, dlatego i w mim kominku coraz częściej goszczą zapachy kwiatowe i świeże. Bohaterem dzisiejszego postu jest Pink Hibiscus od Yankee Candle, który mam w swojej kolekcji już długo i co jakiś czas go zapalam.
Opis ze strony sklepu: Jaskrawy i piękny... tryskający życiem, lekko cytrusowy bukiet zapachowy płatków tropikalnego hibiskusa.
Hibiskus znany jest najczęściej pod postacią herbaty. Dlatego jest okazja zobaczyć jak wygląda na żywo dzięki naklejce. Kolor samego wosku przypomina kolor kwiatu, czyli taką głęboką, malinową czerwień.
Zapach wydobywa się od razu po rozpaleniu i wypełnia całe pomieszczenie. Należy on do tych z rodzaju mocniejszych i intensywniejszych. Jest to taka mieszanka dwóch zapachów słodkiego i kwiatowego, zupełnie jak w herbacie. Dzięki kwiatowym nutom nie jest on za słodki. Przyznam, że jeszcze z takim połączeniem się nigdy nie spotkałam, jest to zupełnie inny rodzaj zapachu.
Yankee Candle Pink Hibiscus bardzo mi się podoba. Jest to zapach słodko-kwiatowy i myślę, że po wypaleniu tej tarty jeszcze do niego wrócę.
Opis ze strony sklepu: Jaskrawy i piękny... tryskający życiem, lekko cytrusowy bukiet zapachowy płatków tropikalnego hibiskusa.
Hibiskus znany jest najczęściej pod postacią herbaty. Dlatego jest okazja zobaczyć jak wygląda na żywo dzięki naklejce. Kolor samego wosku przypomina kolor kwiatu, czyli taką głęboką, malinową czerwień.
Zapach wydobywa się od razu po rozpaleniu i wypełnia całe pomieszczenie. Należy on do tych z rodzaju mocniejszych i intensywniejszych. Jest to taka mieszanka dwóch zapachów słodkiego i kwiatowego, zupełnie jak w herbacie. Dzięki kwiatowym nutom nie jest on za słodki. Przyznam, że jeszcze z takim połączeniem się nigdy nie spotkałam, jest to zupełnie inny rodzaj zapachu.
Yankee Candle Pink Hibiscus bardzo mi się podoba. Jest to zapach słodko-kwiatowy i myślę, że po wypaleniu tej tarty jeszcze do niego wrócę.
środa, 13 kwietnia 2016
Nivea Aqua Effect odświeżająca pianka oczyszczająca
W kosmetykach do pielęgnacji twarzy lubię nowości. Z pianką do twarzy już się kiedyś spotkałam z Lirene (tutaj). Przyznam szczerze, że jej działanie było bardzo delikatne, ale taka forma mi się spodobała, więc postanowiłam wypróbować kolejną tym razem z Nivei.
Od producenta: Nivea Aqua Effect odświeżająca pianka oczyszczająca wzbogacona w witaminy E i Hydra IQ:
- głęboko oczyszcza skórę
- pomaga utrzymać naturalny poziom nawilżenia skóry
- mycie twarzy staje się przyjemnością dzięki delikatnej piance i przyjemnemu zapachowi
- formuła z witaminą E jest szczególnie łagodna dla skóry
- skóra jest głęboko oczyszczona, miękka i odświeżona. Wygląda zdrowo i pięknie
Pianka zamknięta jest w plastikowej butelce z takim dozownikiem-pompką (oczywiście dopiero teraz zauważyłam, że nie zrobiłam odpowiedniego zdjęcia). Działa bardzo sprawnie, nie zacina się. Sama butelka jest bardzo wygodna, nie jest zbyt duża - zawiera 150 ml płynu - i znajdzie miejsce na nawet najbardziej zastawionej półce. Szata graficzna jest typowa dla całej linii produktów Nivea. Na temat naklejki mogę jeszcze dodać, że jest ona matowa co ułatwia trzymanie butelki w mokrej dłoni.
Jak widać w butelce jest to płyn, który zmienia się w pianę. Pianka jest delikatna, różni się swoją konsystencją z pianką Lirene. Nivea to taka zwykła piana, jaka tworzy się np. z płynu do kąpieli. Zapach jest identyczny jak wszystkie produkty z tej serii, czyli świeży i delikatnie zalatuje alkoholem.
Na jedno użycie daję jedną lub dwie pompki (na zdjęciu jest widoczna jedna pompka). Do umycia twarzy nawet nie jest potrzebne wcześniejsze zwilżenie twarzy wodą, a jedynie po umyciu. Podoba mi się w niej to, że zmywa się ją bardzo szybko i nie dostaje się do nosa i oczu.
Co do działania i zapewnień producenta to pianka nie powiedziałabym, że głęboko oczyszcza skórę. Oczyszczanie jest zdecydowanie lepsze od pianki Lirene i nawet dorównuje żelom, ale dla osób, które szukają jakiegoś nadzwyczajnego oczyszczenia efekt ten będzie za delikatny. Z nawilżeniem mogę się zgodzić. Skóra jest przyjemnie gładka, miękka, delikatna i wcale nie ściągnięta. Niestety do łagodnych dla skóry nie należy, przy wszelkich podrażnieniach po prostu piecze.
Pianka Nivea Aqua Effect jest nawet dobra. Nadaje się do codziennego używania. Efekt jaki pozostawia na skórze jest dla mnie zadowalający, chociaż nie należy do produktów mocno oczyszczających. Niestety jak większość kosmetyków Nivea ma alkoholowy zapach, który może drażnić. Kosztuje ok. 13 zł.
Od producenta: Nivea Aqua Effect odświeżająca pianka oczyszczająca wzbogacona w witaminy E i Hydra IQ:
- głęboko oczyszcza skórę
- pomaga utrzymać naturalny poziom nawilżenia skóry
- mycie twarzy staje się przyjemnością dzięki delikatnej piance i przyjemnemu zapachowi
- formuła z witaminą E jest szczególnie łagodna dla skóry
- skóra jest głęboko oczyszczona, miękka i odświeżona. Wygląda zdrowo i pięknie
Pianka zamknięta jest w plastikowej butelce z takim dozownikiem-pompką (oczywiście dopiero teraz zauważyłam, że nie zrobiłam odpowiedniego zdjęcia). Działa bardzo sprawnie, nie zacina się. Sama butelka jest bardzo wygodna, nie jest zbyt duża - zawiera 150 ml płynu - i znajdzie miejsce na nawet najbardziej zastawionej półce. Szata graficzna jest typowa dla całej linii produktów Nivea. Na temat naklejki mogę jeszcze dodać, że jest ona matowa co ułatwia trzymanie butelki w mokrej dłoni.
Jak widać w butelce jest to płyn, który zmienia się w pianę. Pianka jest delikatna, różni się swoją konsystencją z pianką Lirene. Nivea to taka zwykła piana, jaka tworzy się np. z płynu do kąpieli. Zapach jest identyczny jak wszystkie produkty z tej serii, czyli świeży i delikatnie zalatuje alkoholem.
Na jedno użycie daję jedną lub dwie pompki (na zdjęciu jest widoczna jedna pompka). Do umycia twarzy nawet nie jest potrzebne wcześniejsze zwilżenie twarzy wodą, a jedynie po umyciu. Podoba mi się w niej to, że zmywa się ją bardzo szybko i nie dostaje się do nosa i oczu.
Co do działania i zapewnień producenta to pianka nie powiedziałabym, że głęboko oczyszcza skórę. Oczyszczanie jest zdecydowanie lepsze od pianki Lirene i nawet dorównuje żelom, ale dla osób, które szukają jakiegoś nadzwyczajnego oczyszczenia efekt ten będzie za delikatny. Z nawilżeniem mogę się zgodzić. Skóra jest przyjemnie gładka, miękka, delikatna i wcale nie ściągnięta. Niestety do łagodnych dla skóry nie należy, przy wszelkich podrażnieniach po prostu piecze.
Pianka Nivea Aqua Effect jest nawet dobra. Nadaje się do codziennego używania. Efekt jaki pozostawia na skórze jest dla mnie zadowalający, chociaż nie należy do produktów mocno oczyszczających. Niestety jak większość kosmetyków Nivea ma alkoholowy zapach, który może drażnić. Kosztuje ok. 13 zł.
niedziela, 10 kwietnia 2016
Village Candle Soft Linen
Kolejnym zapachem Village Candle, który chcę Wam przedstawić jest Soft Linen. Ostatnio często gości on w moim kominku, jest on odpowiedni w ten wiosenny czas.
Opis ze strony sklepu: Miękka pościel, kwiat bawełny i ciepłe piżmo. Zapach ten przypomni wam czystą i świeżą pościel suszoną na słońcu.
Jak widzicie jest to sampler, ale palony jako świeczka pachnie jedynie jak się do niego przybliży, więc palę go w kominku.
Na obrazku znajdują się chyba puszyste ręczniki (bo raczej nie swetry), jak się można domyślać są świeżo wyprane.
Zapach jest świeży, otulający. To taki typowy zapach płynu do płukania. Mi on się bardzo podoba, lubię takie zapachy. Przypomina świeże pranie, tylko przyniesione z na dworu. Aż mi się kojarzą z reklamami płynów do płukania ;)
Village Candle Soft Linen to bardzo świeży zapach. Mi od bardzo się podoba, bo lubię takie zapachy przypominające świeżo wypraną pościel, czyli zapach płynu do płukania. Jego moc oceniłabym na dużą (oczywiście kiedy pali się go w kominku), zapach szybko rozprzestrzenia się po całym domu - nie tylko po pomieszczeniu, w którym jest kominek. Na pewno polubią go wielbiciele świeżych, delikatnie pudrowych zapachów.
Opis ze strony sklepu: Miękka pościel, kwiat bawełny i ciepłe piżmo. Zapach ten przypomni wam czystą i świeżą pościel suszoną na słońcu.
Jak widzicie jest to sampler, ale palony jako świeczka pachnie jedynie jak się do niego przybliży, więc palę go w kominku.
Na obrazku znajdują się chyba puszyste ręczniki (bo raczej nie swetry), jak się można domyślać są świeżo wyprane.
Zapach jest świeży, otulający. To taki typowy zapach płynu do płukania. Mi on się bardzo podoba, lubię takie zapachy. Przypomina świeże pranie, tylko przyniesione z na dworu. Aż mi się kojarzą z reklamami płynów do płukania ;)
Village Candle Soft Linen to bardzo świeży zapach. Mi od bardzo się podoba, bo lubię takie zapachy przypominające świeżo wypraną pościel, czyli zapach płynu do płukania. Jego moc oceniłabym na dużą (oczywiście kiedy pali się go w kominku), zapach szybko rozprzestrzenia się po całym domu - nie tylko po pomieszczeniu, w którym jest kominek. Na pewno polubią go wielbiciele świeżych, delikatnie pudrowych zapachów.
piątek, 8 kwietnia 2016
Wszystko co powinniście wiedzieć o paleniu wosków - poradnik początkującego woskomaniaka cz. I
Piszę ten post już od dobrych trzech miesięcy i cały czas coś do niego dokładam, wyrzucam, przerabiam. Jak pewnie już zauważyliście uwielbiam woski zapachowe i chciałabym się z Wami podzielić garścią informacji o nich. Nie jestem jakąś wielką znawczynią tematu, a doświadczenia w nich nabierałam metodą prób i błędów.
Zdają sobie z tego sprawę, że chociaż większość zna wiodące marki wosków zapachowych, to nie decyduje się na ich palenie. A dlaczego? Oczywiście dużo zależy tu od ceny samych wosków. Przyznam szczerze, że sama długo się przed nimi wzbraniałam właśnie ze względu na ten punkt. Decydująca jest też ich dostępność. Nie we wszystkich miastach są one dostępne stacjonarnie, a przydałoby się najpierw przed zakupem samemu sprawdzić zapach, a nie kupować w ciemno. Nie wszyscy wiedzą co jest przydatne w paleniu wosków, ani jak odbywa się cały proces palenia, czy chociażby jak usunąć wosk z kominka, albo jaki zapach będzie odpowiedni na pierwsze palenie, itd. i tak można wymieniać tysiące takich punktów. Właśnie tym punktem chcę się dzisiaj zająć, czyli co powinniście wiedzieć i co powinniście mieć zanim zdecydujecie się na zakup wosku.
1. Kominek
Kominek to podstawowa rzecz, bez której palenie wosków się nie uda. Różnią się wielkością, wyglądam i przede wszystkim ceną. Kominki firmowe Yankee Candle są dosyć drogie, kosztują 43 zł wzwyż. Przyznam, że mnie samą odstrasza ta cena dlatego zdecydowałam się na te tańsze. W swojej historii palenia miałam kilka kominków, mniejsze większe, jedne bardziej udane inne mniej.
Wybierając kominek należy zwrócić uwagę na ich wysokość i wielkość misy. Im kominek wyższy tym jest pewność, że nie będzie zmieniał zapachu wosku i posłuży nam na dłużej. Może nawet odbarwiać wosk, a zapach będzie bardzo krótkotrwały. Mój obecny kominek kupiłam za 6 zł w sklepie "wszystko po ..." - to ten granatowy. Jak na razie jestem z niego bardzo zadowolona, wosk nie zmienia zapachu, również długo unosi się w powietrzu.
2. Zapałki i podgrzewacze
Jestem osobą tradycyjną i palę zapałkami. Oczywiście wszelkie zapalniczki też będą się nadawać. Dostępne są też zapałki Yankee, które jak się zapewne domyślacie są dość drogie, a charakteryzują się tym, że są znacznie dłuższe od normalnych. Domyślam się, że są zdecydowanie lepsze do palenia świec, a nie zwykłych podgrzewaczy.
O podgrzewaczach mogę napisać sporo, wypróbowałam już przeróżne. Na pewno nie kupujcie ich w Carrefourze! Wosk podgrzewaczy zrobiony jest z takich drobnych kuleczek - jak w przypadku wkładu do zniczy. Palą się bardzo krótko i wydziela się z nich charakterystyczny zapach palącego znicza. Podgrzewacze z Rossmanna palą się jedynie 3,5h i tanio nie wychodzą - 8 zł za 30 szt.. Z Biedronki chociaż są bezzapachowe słyszałam, że pachną. W Tesco mają porządne (to te na zdjęciu) palą się 4h i nie wydzielają żadnego zapachu podczas palenia, kosztują 14 zł/100 szt. Obecnie mam podgrzewacze z Intermarche, kosztują 4,50 za 30 szt. (jest też wersja 100 szt. i wychodzi podobnie cenowo) palą się 4,5h, czyli długo, czasem muszę wcześniej gasić podgrzewacz, bo wosk już nie pachnie. Nie wydziela się z nich zapach i są godne polecenia.
3. Woski
Jak z resztą pewnie zauważyliście firmy produkujące woski i świece wyrastają jak grzyby po deszczu. Jeszcze do niedawna znane były tylko Yankee Candle. Niedawno do Polski zawitały inne marki, a wśród nich Kringle Candle, Goose Creak Candle, WoodWick, Busy Bee Candle, Village Candle, Heart&Home,... nie wiem może coś pominęłam, ale te są główne.
Pomimo rozróżnienia na woski i samplery, czyli małe świeczki te drugie najlepiej początkowo rozpalić, jeżeli zapach nie będzie wyczuwalny (a tak jest zazwyczaj we wszystkich firmach) palimy je jak wosk krojąc do kominka.
Wiele osób daje do kominka w przypadku Yankee 1/4 tarty i pali ten kawałek kilka dni. Ja daję odrobinę wosku, wypalam cały podgrzewacz, wosk wyrzucam, bo już cały zapach się z niego ulotnił i następnego dnia mogę palić inny zapach jak mam taką ochotę. Takim sposobem na dłużej mi starcza.
Yankee Candle to zdecydowanie król wosków, wyróżniają się charakterystycznym wyglądem tarty, który niektóre firmy starają się podrabiać. Są owinięte w niepraktyczną folię, która po pewnym czasie rozłazi się i w miejscu zgrzewania powstają dziury. Yankee ma przeróżne kombinacje zapachowe i bardzo wymyślne nazwy po których nikt nie zgadnie czym to pachnie - chyba że nazwany jest konkretnie ;) Ceny wosków wahają się od 7 - 8 zł
Kringle Candle to drugie "dziecko" twórców Yankee, woski są większe, umieszczone w zamykanym pudełku z podziałkami. Są niezwykle intensywne, jedną kostkę kroję na 6 kawałków i zapach nadal jest intensywny. Zapachy wosków są bardziej proste i według mojego nosa bardziej przypominające naturalne odzwierciedlenie niż Yankee. Woski kosztują ok. 12 zł
Goose Creak Candle są to ogromne woski i niezwykłej sile zapachu. Na jedno palenie daję mniej wosku niż Kringle. Woski znajdują się w zamykanych pudełeczkach z podziałem wosków na kostki. Kosztują sporo, bo 22-24 zł, ale są ogroomne - najlepiej kupować z kimś na połowę.
WoodWick nie ma akurat na zdjęciu, są to czekoladki/batoniki. Nie mam z nimi dobrych wspomnień, bo miałam już dwa ich woski i oba miały ledwo wyczuwalny zapach. Kosztują 8-9 zł
Busy Bee Candle powiem tylko że takie są, bo mój jedyny egzemplarz nadal leży niezaczynany ;) Kosztują 7 zł
Village Candle ich woski są tak samo drogie jak gąski, czyli Goose CC, ale samplery również nadają się do palenia w kominku. Zapachy mają intensywne, bardzo dobrze się palą. Koszt sampleru to 11 zł
Heart&Home dostępne są tylko w kilku sklepach. W ich ofercie znajdują się samplery i świece. Samplery mieszczą się w bardzo praktycznych pudełeczkach. Niestety zapach wyczuwalny jest tylko kiedy palimy je w kominku. Samplery kosztują 8 zł.
4. Usuwanie wosku z kominka
Pamiętam swoje pierwsze woski YC. Wygrałam je w rozdaniu prawie trzy lata temu. Do wosków załączona była instrukcja, jak je palić, ile sypać i jak usuwać wosk z kominka. Bardzo mi ona pomogła, bo o paleniu wosków nie miałam zielonego pojęcia. Przyznam, że trochę mnie przerażało szczególnie to "usuwanie wosku z kominka". Myślałam, że wystarczy popchnąć palcem i sam odskoczy, ale to nie tak łatwo. Jest kilka metod, jedne dość drastyczne, inne mniej, ale wszystkie skuteczne:
- Chusteczka - kiedy woski jeszcze nie stężał, czyli zaraz po zgaszeniu podgrzewacza delikatnie wkładamy chusteczkę higieniczną do misy z woskiem, który ładnie się w nią wchłania - trzeba to robić ostrożnie żeby nie porozlewać
- Nożyczki lub inny ostry przedmiot - po zastygnięciu wosku z brzegu ostrożnie podważamy nożyczkami i wtedy wosk ładnie odskakuje
- Zamrażanie - kominek z zastygniętym woskiem wkładamy na parę minut do zamrażarki - wtedy ładnie odchodzi - tej metody nigdy nie próbowałam
- Palec - kiedy wosk zaczyna tężeć, ale jeszcze nie stwardniał i jest plastyczny jak plastelina wybieramy palcami wosk
Woski Yankee i Kringle ciężko się wyciąga, Village C. wystarczy wyskrobać boki i popchnąć palcem, a sam odskoczy. Goose i H&H ze względu na to, że są zrobione z wosku sojowego są bardzo tłuste więc wystarczy przez chusteczkę palcem wydłubać wosk ;)
5. Wybieranie zapachu
Na koniec zostaje Wam wybranie odpowiedniego dla siebie zapachu.
6. Sklepy
Sklepów jest mnóstwo, więc przybliżę tylko kilka z nich
goodies.pl to chyba najbardziej znany sklep. W swojej ofercie mają Yankee i Kringle Candle. Przyznam, że sama nie robiłam nigdy w tym sklepie zakupów, a dlaczego? ponieważ nie mają interesujących mnie zniżek. Jakoś nie kusi mnie kupowanie po normalnej cenie, kiedy wiele sklepów oferują zniżki od 20% wzwyż na wszystkie zapachy.
homedelight.pl to tu najczęściej robię woskowe zakupy. Można tam kupić produkty Yankee, Kringle, Busy Bee i WoodWick. Oprócz częsty kodów na 20, 25, a nawet 30% stale znajduje się zakładka wyprzedaż, gdzie można kupić woski i świece nawet 50% taniej.
zapachdomu.pl to krajowy dystrybutor Kringle Candle, dlatego w tym sklepie jest ich największy wybór. Oprócz tego dostępne są tu Yankee Candle i Heart&Home. Tu również często są dostępne kody rabatowe. Mam do nich takie szczęście, że chyba tylko raz zrobiłam zamówienie bez przygód. Zawsze albo czegoś nie ma na stanie, a nawet raz zapomnieli o moim zamówieniu :) Chociaż stratna na tych przygodach nie wychodzę, bo zawsze coś tam dorzucą w ramach rekompensaty ;)
Pachnąca Wanna w tym sklepie znajdziecie za to wielkie stado gąsek, czyli Goose Creak, oprócz tego tradycyjnie Yankee Candle (w tym sporo zapachów niedostępnych w Polsce), Kringle Candle, Village Candle, Busy Bee, czy Wood Wick. Tu również dostępne są często kody rabatowe (w ten weekend jest -20% na Yankee z kodem YC20). Do zamówień dołączane są próbki gąsek.
Zapachy Świata to dystrybutor Village Candle i tu też jest ich największy wybór, oczywiście dostępne są też Yankee, Kringle, WoodWick i Goose Creak. Kody zdarzają się, a do zamówienia dostałam sampler Village.
Sklepy stacjonarne - u mnie w mieście jest dział Yankee w jednej księgarni, gdzie ceny są o wiele tańsze niż wszędzie, np. samplery kosztują 7,50 zł.
Jak widzicie jest to część pierwsza, w niedługim czasie przedstawię część drugą w której przedstawię m.in. jak przechowywać woski i jak wykorzystać je do innych celów niż palenie.
Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania co do samego palenia wosków piszcie w komentarzach.
Zdają sobie z tego sprawę, że chociaż większość zna wiodące marki wosków zapachowych, to nie decyduje się na ich palenie. A dlaczego? Oczywiście dużo zależy tu od ceny samych wosków. Przyznam szczerze, że sama długo się przed nimi wzbraniałam właśnie ze względu na ten punkt. Decydująca jest też ich dostępność. Nie we wszystkich miastach są one dostępne stacjonarnie, a przydałoby się najpierw przed zakupem samemu sprawdzić zapach, a nie kupować w ciemno. Nie wszyscy wiedzą co jest przydatne w paleniu wosków, ani jak odbywa się cały proces palenia, czy chociażby jak usunąć wosk z kominka, albo jaki zapach będzie odpowiedni na pierwsze palenie, itd. i tak można wymieniać tysiące takich punktów. Właśnie tym punktem chcę się dzisiaj zająć, czyli co powinniście wiedzieć i co powinniście mieć zanim zdecydujecie się na zakup wosku.
1. Kominek
Kominek to podstawowa rzecz, bez której palenie wosków się nie uda. Różnią się wielkością, wyglądam i przede wszystkim ceną. Kominki firmowe Yankee Candle są dosyć drogie, kosztują 43 zł wzwyż. Przyznam, że mnie samą odstrasza ta cena dlatego zdecydowałam się na te tańsze. W swojej historii palenia miałam kilka kominków, mniejsze większe, jedne bardziej udane inne mniej.
Wybierając kominek należy zwrócić uwagę na ich wysokość i wielkość misy. Im kominek wyższy tym jest pewność, że nie będzie zmieniał zapachu wosku i posłuży nam na dłużej. Może nawet odbarwiać wosk, a zapach będzie bardzo krótkotrwały. Mój obecny kominek kupiłam za 6 zł w sklepie "wszystko po ..." - to ten granatowy. Jak na razie jestem z niego bardzo zadowolona, wosk nie zmienia zapachu, również długo unosi się w powietrzu.
2. Zapałki i podgrzewacze
Jestem osobą tradycyjną i palę zapałkami. Oczywiście wszelkie zapalniczki też będą się nadawać. Dostępne są też zapałki Yankee, które jak się zapewne domyślacie są dość drogie, a charakteryzują się tym, że są znacznie dłuższe od normalnych. Domyślam się, że są zdecydowanie lepsze do palenia świec, a nie zwykłych podgrzewaczy.
O podgrzewaczach mogę napisać sporo, wypróbowałam już przeróżne. Na pewno nie kupujcie ich w Carrefourze! Wosk podgrzewaczy zrobiony jest z takich drobnych kuleczek - jak w przypadku wkładu do zniczy. Palą się bardzo krótko i wydziela się z nich charakterystyczny zapach palącego znicza. Podgrzewacze z Rossmanna palą się jedynie 3,5h i tanio nie wychodzą - 8 zł za 30 szt.. Z Biedronki chociaż są bezzapachowe słyszałam, że pachną. W Tesco mają porządne (to te na zdjęciu) palą się 4h i nie wydzielają żadnego zapachu podczas palenia, kosztują 14 zł/100 szt. Obecnie mam podgrzewacze z Intermarche, kosztują 4,50 za 30 szt. (jest też wersja 100 szt. i wychodzi podobnie cenowo) palą się 4,5h, czyli długo, czasem muszę wcześniej gasić podgrzewacz, bo wosk już nie pachnie. Nie wydziela się z nich zapach i są godne polecenia.
3. Woski
Jak z resztą pewnie zauważyliście firmy produkujące woski i świece wyrastają jak grzyby po deszczu. Jeszcze do niedawna znane były tylko Yankee Candle. Niedawno do Polski zawitały inne marki, a wśród nich Kringle Candle, Goose Creak Candle, WoodWick, Busy Bee Candle, Village Candle, Heart&Home,... nie wiem może coś pominęłam, ale te są główne.
Pomimo rozróżnienia na woski i samplery, czyli małe świeczki te drugie najlepiej początkowo rozpalić, jeżeli zapach nie będzie wyczuwalny (a tak jest zazwyczaj we wszystkich firmach) palimy je jak wosk krojąc do kominka.
Wiele osób daje do kominka w przypadku Yankee 1/4 tarty i pali ten kawałek kilka dni. Ja daję odrobinę wosku, wypalam cały podgrzewacz, wosk wyrzucam, bo już cały zapach się z niego ulotnił i następnego dnia mogę palić inny zapach jak mam taką ochotę. Takim sposobem na dłużej mi starcza.
Yankee Candle to zdecydowanie król wosków, wyróżniają się charakterystycznym wyglądem tarty, który niektóre firmy starają się podrabiać. Są owinięte w niepraktyczną folię, która po pewnym czasie rozłazi się i w miejscu zgrzewania powstają dziury. Yankee ma przeróżne kombinacje zapachowe i bardzo wymyślne nazwy po których nikt nie zgadnie czym to pachnie - chyba że nazwany jest konkretnie ;) Ceny wosków wahają się od 7 - 8 zł
Kringle Candle to drugie "dziecko" twórców Yankee, woski są większe, umieszczone w zamykanym pudełku z podziałkami. Są niezwykle intensywne, jedną kostkę kroję na 6 kawałków i zapach nadal jest intensywny. Zapachy wosków są bardziej proste i według mojego nosa bardziej przypominające naturalne odzwierciedlenie niż Yankee. Woski kosztują ok. 12 zł
Goose Creak Candle są to ogromne woski i niezwykłej sile zapachu. Na jedno palenie daję mniej wosku niż Kringle. Woski znajdują się w zamykanych pudełeczkach z podziałem wosków na kostki. Kosztują sporo, bo 22-24 zł, ale są ogroomne - najlepiej kupować z kimś na połowę.
WoodWick nie ma akurat na zdjęciu, są to czekoladki/batoniki. Nie mam z nimi dobrych wspomnień, bo miałam już dwa ich woski i oba miały ledwo wyczuwalny zapach. Kosztują 8-9 zł
Busy Bee Candle powiem tylko że takie są, bo mój jedyny egzemplarz nadal leży niezaczynany ;) Kosztują 7 zł
Village Candle ich woski są tak samo drogie jak gąski, czyli Goose CC, ale samplery również nadają się do palenia w kominku. Zapachy mają intensywne, bardzo dobrze się palą. Koszt sampleru to 11 zł
Heart&Home dostępne są tylko w kilku sklepach. W ich ofercie znajdują się samplery i świece. Samplery mieszczą się w bardzo praktycznych pudełeczkach. Niestety zapach wyczuwalny jest tylko kiedy palimy je w kominku. Samplery kosztują 8 zł.
4. Usuwanie wosku z kominka
Pamiętam swoje pierwsze woski YC. Wygrałam je w rozdaniu prawie trzy lata temu. Do wosków załączona była instrukcja, jak je palić, ile sypać i jak usuwać wosk z kominka. Bardzo mi ona pomogła, bo o paleniu wosków nie miałam zielonego pojęcia. Przyznam, że trochę mnie przerażało szczególnie to "usuwanie wosku z kominka". Myślałam, że wystarczy popchnąć palcem i sam odskoczy, ale to nie tak łatwo. Jest kilka metod, jedne dość drastyczne, inne mniej, ale wszystkie skuteczne:
- Chusteczka - kiedy woski jeszcze nie stężał, czyli zaraz po zgaszeniu podgrzewacza delikatnie wkładamy chusteczkę higieniczną do misy z woskiem, który ładnie się w nią wchłania - trzeba to robić ostrożnie żeby nie porozlewać
- Nożyczki lub inny ostry przedmiot - po zastygnięciu wosku z brzegu ostrożnie podważamy nożyczkami i wtedy wosk ładnie odskakuje
- Zamrażanie - kominek z zastygniętym woskiem wkładamy na parę minut do zamrażarki - wtedy ładnie odchodzi - tej metody nigdy nie próbowałam
- Palec - kiedy wosk zaczyna tężeć, ale jeszcze nie stwardniał i jest plastyczny jak plastelina wybieramy palcami wosk
Woski Yankee i Kringle ciężko się wyciąga, Village C. wystarczy wyskrobać boki i popchnąć palcem, a sam odskoczy. Goose i H&H ze względu na to, że są zrobione z wosku sojowego są bardzo tłuste więc wystarczy przez chusteczkę palcem wydłubać wosk ;)
5. Wybieranie zapachu
Na koniec zostaje Wam wybranie odpowiedniego dla siebie zapachu.
6. Sklepy
Sklepów jest mnóstwo, więc przybliżę tylko kilka z nich
goodies.pl to chyba najbardziej znany sklep. W swojej ofercie mają Yankee i Kringle Candle. Przyznam, że sama nie robiłam nigdy w tym sklepie zakupów, a dlaczego? ponieważ nie mają interesujących mnie zniżek. Jakoś nie kusi mnie kupowanie po normalnej cenie, kiedy wiele sklepów oferują zniżki od 20% wzwyż na wszystkie zapachy.
homedelight.pl to tu najczęściej robię woskowe zakupy. Można tam kupić produkty Yankee, Kringle, Busy Bee i WoodWick. Oprócz częsty kodów na 20, 25, a nawet 30% stale znajduje się zakładka wyprzedaż, gdzie można kupić woski i świece nawet 50% taniej.
zapachdomu.pl to krajowy dystrybutor Kringle Candle, dlatego w tym sklepie jest ich największy wybór. Oprócz tego dostępne są tu Yankee Candle i Heart&Home. Tu również często są dostępne kody rabatowe. Mam do nich takie szczęście, że chyba tylko raz zrobiłam zamówienie bez przygód. Zawsze albo czegoś nie ma na stanie, a nawet raz zapomnieli o moim zamówieniu :) Chociaż stratna na tych przygodach nie wychodzę, bo zawsze coś tam dorzucą w ramach rekompensaty ;)
Pachnąca Wanna w tym sklepie znajdziecie za to wielkie stado gąsek, czyli Goose Creak, oprócz tego tradycyjnie Yankee Candle (w tym sporo zapachów niedostępnych w Polsce), Kringle Candle, Village Candle, Busy Bee, czy Wood Wick. Tu również dostępne są często kody rabatowe (w ten weekend jest -20% na Yankee z kodem YC20). Do zamówień dołączane są próbki gąsek.
Zapachy Świata to dystrybutor Village Candle i tu też jest ich największy wybór, oczywiście dostępne są też Yankee, Kringle, WoodWick i Goose Creak. Kody zdarzają się, a do zamówienia dostałam sampler Village.
Sklepy stacjonarne - u mnie w mieście jest dział Yankee w jednej księgarni, gdzie ceny są o wiele tańsze niż wszędzie, np. samplery kosztują 7,50 zł.
Jak widzicie jest to część pierwsza, w niedługim czasie przedstawię część drugą w której przedstawię m.in. jak przechowywać woski i jak wykorzystać je do innych celów niż palenie.
Jeżeli macie jeszcze jakieś pytania co do samego palenia wosków piszcie w komentarzach.
środa, 6 kwietnia 2016
Kącik czytelniczy - Paula Hawkins "Dziewczyna z pociągu"
Przyszła kolej na książkę, o której ostatnio było głośno i która stała się jedną z poczytniejszych książek ostatnich miesięcy. Sama byłam jej ciekawa i zdecydowałam się na audiobook. Pomimo tej popularności oceny są bardzo podzielone.
Opis za strony lubimyczytać: Rachel każdego ranka dojeżdża do pracy tym samym pociągiem. Wie, że pociąg zawsze zatrzymuje się przed tym samym semaforem, dokładnie naprzeciwko szeregu domów. Zaczyna się jej nawet wydawać, że zna ludzi, którzy mieszkają w jednym z nich. Uważa, że prowadzą doskonałe życie. Gdyby tylko mogła być tak szczęśliwa jak oni.
I nagle widzi coś wstrząsającego. Widzi tylko przez chwilę, bo pociąg rusza, ale to wystarcza. Wszystko się zmienia. Rachel ma teraz okazję stać się częścią życia ludzi, których widywała jedynie a daleka. Teraz się przekonają, że jest kimś więcej niż tylko dziewczyną z pociągu
Rachel ma 30 kilka lat, jest rozwódką i mieszka pod Londynem. Wynajmuje niewielki pokój u swojej koleżanki. Codziennie dojeżdża do pracy, z której wyrzucili ją kilka miesięcy temu, ale boi się o tym wszystkim powiedzieć i tak codziennie jeździ w tą i z powrotem. Nie może się pogodzić z tym, że jej mąż ją zostawił i ma nową rodzinę, a na dodatek mieszka w ich domu, który codzienne widzi z pociągu. Kilka domów dalej, na tej samej ulicy mieszka młode małżeństwo. Zna ich tylko z pociągu, ale fascynują ją tak bardzo, że nadaje im własne imiona oraz wymyśla kim są i co robią. Można pomyśleć, że im zazdrości tego spokojnego, szczęśliwego życia. Pewnego dnia wszystko się zmienia, kiedy widzi kobietę z innym mężczyzną. Wszystko się komplikuje kiedy kobieta znika, a Rachel postanawia ją odnaleźć, tym bardziej, że była akurat tam tego dnia, ale nic nie pamięta.
Jak już wspominałam słuchałam audiobooka, który czytała Karolina Gruszka. Dobrze się słuchało, ale trochę zabrakło jej tego czegoś co mają inni lektorzy. Jest trochę rozwlekła, monotonna, ale myślę że to w większości wina książki, nie lektorki.
Sama książka jest napisana z perspektywy trzech kobiet: Rachel - głównej bohaterki, Anny - drugiej żony jej byłego męża oraz Megan - zaginionej kobiety. Zarówno Rachel jak i Anna mówią o wydarzeniach teraźniejszych, natomiast opowieści Megan są wyłącznie jej przeszłością.
Książka powinna mieć zupełnie inny tytuł: "Pijaczka z pociągu" byłby bardziej odpowiedni - nie mój pomysł, ale pożyczyłam, prawa autorskie ma A., żeby nie było jak Chandler z Rossem od razu zaznaczam ;) A dlaczego? Ponieważ Rachel piej, dużo pije, często zdarza się jej tracić pamięć, wtedy najczęściej robi głupoty, np. dzwoni do byłego męża i się mu odgraża. Jest to już takie dno alkoholowe. Nie polubiłam jej, pijacy nie wzbudzają u mnie współczucia. Rachel jest taka rozlazła, pije i użala się nad sobą, rozpamiętuje czasy kiedy była szczęśliwa. Nie może się pogodzić z tym, że mąż ją zostawił. Nie może zapanować nad własnym życiem, dlatego żyje życiem tej pary, wręcz nie może się doczekać kiedy ich ponownie zobaczy.
Jak się później okazuje nic nie jest takie jak się wydawało.
"Dziewczyna z pociągu" średnio mi się podobała, przez długi czas wlecze się i wlecze, zupełnie nic się nie dzieje i gdzie ten thriller? Dopiero pod sam koniec akcja zaczyna się rozkręcać, ale książka zaraz się kończy i po akcji. Szkoda, że nie jest taka przez cały czas.
Książkę oceniam na 6/10, średniakom zazwyczaj daję 6, bo przecież udało mi się ją przeczytać do końca :)
A Wy czytaliście "Dziewczynę z pociągu"?
źródło |
I nagle widzi coś wstrząsającego. Widzi tylko przez chwilę, bo pociąg rusza, ale to wystarcza. Wszystko się zmienia. Rachel ma teraz okazję stać się częścią życia ludzi, których widywała jedynie a daleka. Teraz się przekonają, że jest kimś więcej niż tylko dziewczyną z pociągu
Rachel ma 30 kilka lat, jest rozwódką i mieszka pod Londynem. Wynajmuje niewielki pokój u swojej koleżanki. Codziennie dojeżdża do pracy, z której wyrzucili ją kilka miesięcy temu, ale boi się o tym wszystkim powiedzieć i tak codziennie jeździ w tą i z powrotem. Nie może się pogodzić z tym, że jej mąż ją zostawił i ma nową rodzinę, a na dodatek mieszka w ich domu, który codzienne widzi z pociągu. Kilka domów dalej, na tej samej ulicy mieszka młode małżeństwo. Zna ich tylko z pociągu, ale fascynują ją tak bardzo, że nadaje im własne imiona oraz wymyśla kim są i co robią. Można pomyśleć, że im zazdrości tego spokojnego, szczęśliwego życia. Pewnego dnia wszystko się zmienia, kiedy widzi kobietę z innym mężczyzną. Wszystko się komplikuje kiedy kobieta znika, a Rachel postanawia ją odnaleźć, tym bardziej, że była akurat tam tego dnia, ale nic nie pamięta.
Jak już wspominałam słuchałam audiobooka, który czytała Karolina Gruszka. Dobrze się słuchało, ale trochę zabrakło jej tego czegoś co mają inni lektorzy. Jest trochę rozwlekła, monotonna, ale myślę że to w większości wina książki, nie lektorki.
Sama książka jest napisana z perspektywy trzech kobiet: Rachel - głównej bohaterki, Anny - drugiej żony jej byłego męża oraz Megan - zaginionej kobiety. Zarówno Rachel jak i Anna mówią o wydarzeniach teraźniejszych, natomiast opowieści Megan są wyłącznie jej przeszłością.
Książka powinna mieć zupełnie inny tytuł: "Pijaczka z pociągu" byłby bardziej odpowiedni - nie mój pomysł, ale pożyczyłam, prawa autorskie ma A., żeby nie było jak Chandler z Rossem od razu zaznaczam ;) A dlaczego? Ponieważ Rachel piej, dużo pije, często zdarza się jej tracić pamięć, wtedy najczęściej robi głupoty, np. dzwoni do byłego męża i się mu odgraża. Jest to już takie dno alkoholowe. Nie polubiłam jej, pijacy nie wzbudzają u mnie współczucia. Rachel jest taka rozlazła, pije i użala się nad sobą, rozpamiętuje czasy kiedy była szczęśliwa. Nie może się pogodzić z tym, że mąż ją zostawił. Nie może zapanować nad własnym życiem, dlatego żyje życiem tej pary, wręcz nie może się doczekać kiedy ich ponownie zobaczy.
Jak się później okazuje nic nie jest takie jak się wydawało.
"Dziewczyna z pociągu" średnio mi się podobała, przez długi czas wlecze się i wlecze, zupełnie nic się nie dzieje i gdzie ten thriller? Dopiero pod sam koniec akcja zaczyna się rozkręcać, ale książka zaraz się kończy i po akcji. Szkoda, że nie jest taka przez cały czas.
Książkę oceniam na 6/10, średniakom zazwyczaj daję 6, bo przecież udało mi się ją przeczytać do końca :)
A Wy czytaliście "Dziewczynę z pociągu"?
piątek, 1 kwietnia 2016
Nowości - marzec
Marzec nie był bogaty w zakupy, a szczególnie te kosmetyczne (chociaż niektórzy mogą twierdzić inaczej). Jakoś ostatnio nie mam kosmetycznych chciejstw, ani potrzeb i zużywam zapasy.
Mydło cedrowe Babuszki Agafii - 16 zł kupiłam je w drogerii z naturalnymi kosmetykami
Trochę inne książkowe zamówienie, bo są to kolorowanki. Pokazywałam Wam niedawno moje kolorowanki, a od dawna chciałam kupić coś nowego, więc zamówiłam od razu hurtowo ;) Powiem Wam, że robiąc zamówienie w tym sklepie najlepiej jest wcześniej upatrzony produkt sprawdzać na Ceneo - są tam ceny znacznie niższe niż w sklepie, nawet o kilka złotych. Klikając w link do produktu cena automatycznie się zmienia. Ja tak robiłam z każdym produktem i dużo na tym zaoszczędziłam. Nie wiem czy działa to w każdym sklepie, ale w tym tak :)
Fantastyczne konstrukcje - 12,51 zł
Fantastyczne miasta - 12,51 zł
Inwazja bazgrołów - 14,21 zł
Animorphia - 14,55 zł
Ogród czasu - 14,78 zł
Podróż do Krainy Czarów - 14,97 zł
Po drugiej stronie snu - 15,23 zł
Kredki Astra 24 szt. - 11,85 zł
Cienkopisy Faber Castell - 1,96 zł/szt
Kredki akwarelowe Koh-I-Noor Mondeluz 24 szt. - 24,80 zł
Tak znów przybyły mi woski i od razu powiem, że kolejne są już w drodze ;) A wszystko za sprawą kodów -25%, które pojawiają się w tym sklepie bardzo często.
Kringle Candle: Strawberry Lemonade, Picket Fence, Sweet Pea, Spa Day, Fresh Mint, Fresh Air, Egyptian Cotton, Mystic Sands, Tranquil Waters, Sunflower, Pineapple Sunset i Secrets
Yankee Candle: Napa Valley Sun, Verbena, White Tea i Vanilla.
Kolejna nowość to wygrana u Justyny z bloga Elfie's planet. A jest to pudełko beGlossy, zawartość tak się prezentuje:
Załapałam się do testowania z TestMeToo, a raczej Stefania. Dostała 12 saszetek karmy Royal Canin, z której po jej reakcji wiem, że jest bardzo zadowolona ;) (nie wiem jak Wy to robicie że koty lubią jak się im robi zdjęcia, ta tutaj nawet przez chwile nie posiedzi w miejscu, no chyba że śpi)
Z innych nowości założyłam konto na Instagramie. Jak ktoś chce wiedzieć gdzie jestem jak mnie nie ma, albo co robię jak nic nie robię to zapraszam ;) tutaj - klik.
Jak Wam się podobają moje nowości? Coś Was szczególnie zainteresowało?
Mydło cedrowe Babuszki Agafii - 16 zł kupiłam je w drogerii z naturalnymi kosmetykami
Rossmann
Dermena szampon i odżywka do włosów osłabionych - szampon 21,99 zł, odżywka 19,99 zł
Fantastyczne konstrukcje - 12,51 zł
Fantastyczne miasta - 12,51 zł
Inwazja bazgrołów - 14,21 zł
Animorphia - 14,55 zł
Ogród czasu - 14,78 zł
Podróż do Krainy Czarów - 14,97 zł
Po drugiej stronie snu - 15,23 zł
Kredki Astra 24 szt. - 11,85 zł
Cienkopisy Faber Castell - 1,96 zł/szt
Kredki akwarelowe Koh-I-Noor Mondeluz 24 szt. - 24,80 zł
Tak znów przybyły mi woski i od razu powiem, że kolejne są już w drodze ;) A wszystko za sprawą kodów -25%, które pojawiają się w tym sklepie bardzo często.
Kringle Candle: Strawberry Lemonade, Picket Fence, Sweet Pea, Spa Day, Fresh Mint, Fresh Air, Egyptian Cotton, Mystic Sands, Tranquil Waters, Sunflower, Pineapple Sunset i Secrets
Yankee Candle: Napa Valley Sun, Verbena, White Tea i Vanilla.
Kolejna nowość to wygrana u Justyny z bloga Elfie's planet. A jest to pudełko beGlossy, zawartość tak się prezentuje:
Załapałam się do testowania z TestMeToo, a raczej Stefania. Dostała 12 saszetek karmy Royal Canin, z której po jej reakcji wiem, że jest bardzo zadowolona ;) (nie wiem jak Wy to robicie że koty lubią jak się im robi zdjęcia, ta tutaj nawet przez chwile nie posiedzi w miejscu, no chyba że śpi)
Z innych nowości założyłam konto na Instagramie. Jak ktoś chce wiedzieć gdzie jestem jak mnie nie ma, albo co robię jak nic nie robię to zapraszam ;) tutaj - klik.
Jak Wam się podobają moje nowości? Coś Was szczególnie zainteresowało?