Jørn Lier Horst - Nocny człowiek (recenzja przedpremierowa)

Kolejny tom serii o komisarzu Williamie Wistingu. W środku miasta zostaje znaleziona wbita na pal głowa dziewczynki. Policjanci mają trudne zadanie, muszą ustalić jak mogło dojść do tak okrutnego morderstwa, kim jest zamordowana oraz gdzie jest reszta jej ciała. Zamieszana jest w nie dosyć prężnie działająca grupa.. Czy sprawa tajemniczej walizki ma może z tym związek?

Czytaliście już kiedyś serię Horsta? Jeżeli nie to bardzo Was zachęcam. Powiedziałabym, że jest to kryminał obyczajowy. Nie jest to typowy kryminał gdzie sprawy prywatne policjantów mieszają się ze służbowymi. Czytamy o ich romansach, sprawach domowych i tym podobnych. Znamy oczywiście sytuację rodzinną Wistinga, ale nie wpływa ona w większym stopniu na prowadzone przez niego śledztwo. Może powinnam powiedzieć, że do tego tomu nie wpływała, bo ta część jest inna niż poprzednie, ale o tym za chwilę.

Prowadzone śledztwo jest ciekawe, ale o ile w poprzednich tomach zbrodnie były bardzo realne, czasami takie normalne o jakich czytamy w gazetach, o tyle w tym tomie jest trochę przekombinowane. Może i realne, ale nadające się do książki lub serialu kryminalnego. Co jeszcze różni ten tom, to mamy kolejną bohaterkę Line - córkę Witinga, dziennikarkę. Trochę mnie jej wątek denerwował, ponieważ jak to dziennikarka wszędzie jest jej pełno, wtrąca się we wszystko, doszło do tego, że nawet będąc w domu Wisting musi się kontrolować, żeby przez przypadek nie ujawnić niektórych faktów. Line powinna zostać policjantką, jest skuteczna w swoim działaniu i chciałabym zobaczyć ich oboje w akcji.

Książka mi się podobała, czytało mi się ją z przyjemnością. Jednak zabrakło w niej tej normalności, która charakteryzowała poprzednie tomy.

Moja ocena: 6/10
Czytaj dalej

Ian McEwan - Na plaży Chesil

Florence i Edwarda poznajemy w dniu ich ślubu. Jest koniec lat 60-tych, ale rewolucja tych czasów w Wielkiej Brytanii dopiero się zaczyna. Oboje są młodzi, niedoświadczeni i ogromnie obawiają się nocy poślubnej. Edward, że nie zdoła zadowolić żony, a Florence czuje awersję na samą myśl, że ktoś może ją dotknąć. Czy mimo tych przeciwności ich dalsza przyszłość jest realna?

Cała książka ma niesamowity klimat. Atmosfera tej powieści przypomina ciepły, letni wieczór, taki powolny, melancholijny. Od razu w głowie widzę taki obrazek; główni bohaterowie siedzą na plaży, oglądają zachód słońca, światło jest przesycone ciepłymi, lekko pomarańczowymi promieniami słońca, delikatny wiatr rozwiewa im włosy. Ważniejsze są spojrzenia i drobne gesty od słów i szybkiej akcji.
Jest to moje pierwsze spotkanie z tym autorem i widać, że każde słowo napisane jest w sposób przemyślany, bardzo wyważony, co odzwierciedla się w wypowiedziach głównych bohaterów.
Spotykamy naszą parę w momencie kulminacyjnym, czyli tuż przed nocą poślubną. W trakcie licznych retrospekcji mamy możliwość dogłębnie poznać ich przeszłość, dzieciństwo, młodość i początki ich związku oraz charakter i upodobania.
Edward to typ idealnego syna. Nie miał w domu łatwo, pochodzi ze średniozamożnej rodziny. Bardzo uczuciowo podchodzi do życia, jest otwarty.
Florence pochodzi z zamożnej rodziny. Jest zamknięta w sobie, mówienie o uczuciach przychodzi jej z trudem. Ambitna, perfekcjonistka, lubi mieć rację i chce za wszelką cenę musi postawić na swoim.
Mają więcej przeciwieństw, niż wspólnych cech. To co ich łączy to uczucie niezręczności w obecnej sytuacji. Oboje zostali wychowani w duchu poprzedniej epoki, gdzie rozmowy na tematy intymne po prostu nie istniały. Całą swoją wiedzę opierają na poradnikach.
Ich miłość doprowadza ich do zbyt wielu poświęceń. Niestety są to poświecenia, które pozbawiają obojga szczęścia. To nie taki przypadek, że jedna strona poświęca coś, żeby ta druga była szczęśliwa. U naszych bohaterów w rezultacie oboje są nieszczęśliwi. Nikt nie kwestionuje ich uczucia. Kochają się naprawdę, ale jest wiele kwestii, które muszą doprowadzić do kompromisów. Jednak czy robiąc coś na siłę nie jest tak, że nawet mimo uczucia jesteś nieszczęśliwy?

Z tą książką jest tak, że mi się podobała, ale mam trochę zastrzeżeń. Klimat, styl autora to dla mnie największe plusy. Temat, już nie był tak zachwycający. Myślę, że bardziej by mnie zauroczyła książka w której lepiej poznalibyśmy bohaterów, początki znajomości i tego typu rzeczy, a nie wątek nocy poślubnej jako dominujący temat. Chociaż podobało mi się jak autor wplatał retrospekcje do danej sceny, to właśnie te retrospekcje najbardziej mi się podobały.

"Na plaży Chesil" to nie jest książka dla wszystkich. Jeżeli ktoś lubi kiedy akcja dzieje się szybko, jest dużo dialogów, to mu się ona po prostu nie spodoba. Język jest prosty, czyta się płynnie, ale kiedy ktoś lubi w książkach inne rzeczy to będzie zawiedziony. Natomiast polecam ją osobom, którzy lubią melancholijny klimat, powolną akcję i małą ilość dialogów.

Moja ocena: 8/10
Czytaj dalej

Elizabeth Strout - Amy i Isabelle

Isabell i jej córka Amy mieszkają w niewielkim amerykańskim miasteczku. Jest w nim wszystko co potrzeba do samodzielnego funkcjonowania, ale zarazem nie ma tam prawie nic szczególnego. Większość mieszkańców pracuje w fabryce, w tym Isabell, która jest sekretarką. Spędza czas z innymi kobietami z biura, które są z pozoru takie same, a zarazem każda jest inna. Amy uczęszcza do lokalnego liceum, ma przyzwoite oceny i jest z reguły nieśmiała. Isabelle może być z niej dumna, chociaż Amy jest nastolatką nie sprawia większych problemów. Ich ułożone życie zaczyna się komplikować kiedy pojawia się ktoś nowy w mieście.

Oglądaliście serial "Wielkie kłamstewka"?  Czołówka, piosenka i ogólnie początek serialu zaczyna się sielankowo. To oczywiście pozory. Tak samo jest z tą powieścią. Sielanka w stylu Fannie Flagg z początku książki zmienia się w dosyć mroczną powieść Johna Steinbecka.
Według tego co udało mi się wywnioskować po technologii, ubiorze i braku zakazu palenia w pomieszczeniach publicznych książka dzieje się w latach 60-tych.

Isabelle to zamknięta w sobie osoba, żyje gdzieś na uboczu społeczeństwa. Nie jest niemiła, po prostu jest taktowna i grzeczna, ale też nie nawiązuje z nikim bliższych relacji.
Amy jest wierną kopią swojej matki, różni je jedynie uroda, ponieważ Amy może uchodzić za piękną, natomiast jej matka jest przeciętna. Ma koleżankę Stacy, z którą podczas przerw pali papierosy. Jest grzeczna, małomówna i jakby nieobecna.

Oprócz tytułowych bohaterek poznajemy całe miasteczko. Są tu koleżanki z biura Isabelle, jej szef, znajomi Amy oraz ludzie z kościoła. Jak te fragmenty są zaprezentowane to mistrzostwo! To tak jakby Jean-Pierre Jeunet stworzył z niej film - lecimy i następuje przybliżenie na okno Grubej Bev, za chwilę znowu się oddalamy i wlatujemy do domu Avery'ego. Widzimy co wszyscy w miasteczku robią w tym samym momencie.

Kiedy powieść się rozkręca poznajemy po kawałku historię Isabelle i jej tajemnice. Postępowanie Amy doprowadza do zburzenia muru jaki stworzyła wokół siebie Isabelle. Dopiero na końcu możemy w pełni zrozumieć dlaczego w danej sytuacji postąpiła tak, a nie inaczej oraz zrozumiemy jej reakcję na pewne wydarzenia.
Jeżeli mam wybierać, to z obu naszych bohaterek bardziej mi się podobała Isabelle. Wiele w życiu przeszła, miała trudny start, sama wychowywała dziecko w obcym mieście. Amy często nie rozumiałam. Jej decyzje i czyny były dziwne i zastanawiałam się po co ona to robi. Było w niej coś chaotycznego, to tak jakby spuścić psa z łańcucha, który nie zna innego życia i teraz nie wie co ma ze sobą zrobić, ale równocześnie chce spróbować wszystkiego.

Bardzo lubię książki Elizabeth Strout. Wprowadza czytelnika w niesamowity klimat. Jej styl, język, sposób snucia opowieści jest genialny. "Amy i Isabelle" to jej debiut i jak na razie z wszystkich trzech jej książek, które przeczytałam mogę powiedzieć, że ta jest moją ulubioną.

"Amy i Isabelle" to opowieść o dorastaniu, buncie, trudnych relacjach z matką i próbą odnalezienia siebie samego. Nasze bohaterki mają ogromy bagaż doświadczeń i próbują ułożyć sobie normalne, szczęśliwe życie.
Książkę mogę szczerze polecić, jest to znakomita powieść obyczajowa, opowiadająca o małym amerykańskim miasteczku i tajemnicach jego mieszkańców. Akcja nie jest gwałtowna, ale sam klimat powieści sprawia, że zarówno chcesz czytać dalej, ale też szkoda jest jej kończyć.

Moja ocena: 8/10
Czytaj dalej

Michelle Richmond - I że cię nie opuszczę (recenzja przedpremierowa)


Alice i Jake postanawiają się pobrać. Na ich ślub praktycznie przez przypadek trafia bogaty klient Alice z kancelarii. W prezencie ślubnym dostają tajemniczą skrzyneczkę, a w niej zaproszenie do "Paktu". Jest to elitarne stowarzyszenie małżeństw, które żyją według pewnych reguł, ale również podlegają karze. Ma on pomóc umocnić związek i sprawić, że przetrwa. Jednak, czy wszystkie reguły są sprawiedliwe, a kary są adekwatne do przewinień? I czy można opuścić "Pakt"?

Książka zaczyna się całkiem normalnie, jest para która planuje ślub, dobrze im się układa, praktycznie taka obyczajówka. Kiedy w grę wkracza "Pakt" nasi bohaterowie tak naprawdę nie wiedzą co to jest, ale są tak szczęśliwi jako nowożeńcy, że prawie bez pytań  wszystko podpisują. Wydaje im się, że to tylko taka zabawa dla dorosłych, ale niestety nie przewidują, że to wszystko dzieje się całkiem na serio.

Alice i Jake to przeciwieństwa. Ona kiedyś grała w zespole, jest dosyć roztrzepana, chaotyczna, on bardziej rozważny, poukładany i dokładny. Idealnie odzwierciedlają ich charaktery sceny kiedy Alice wraca do domu - od progu zdejmuje ubranie, zostawia po sobie ślad z części garderoby, natomiast Jake najchętniej zaraz by to posprzątał. Od początku książki bałam się, że ich małżeństwo się rozpadnie, pochopne oświadczyny, plus uosobienie Alice, która jest cały czas zapracowana mogłoby doprowadzić do końca ich związku. I wydaje mi się, że to dzięki "Paktowi", jego zasadom i świadomości, że mogą być kontrolowani na każdym kroku zdołali przetrwać, a szczególnie się zmienić.

Czytacie, że to jest thriller, ale nie spodziewajcie się krwawej jatki, czy mordercy biegającego z nożem po ulicach. Jest to thriller psychologiczny, ma elementy przemocy fizycznej, ale bardziej chodzi tu o zastraszenie psychiczne. Pewnie jesteście ciekawi, czy czułam dreszczyk emocji i niepokój? Czytałam bardziej emocjonujące thrillery, także odpowiedź brzmi nie. Byłam bardziej zaciekawiona, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko taki test, a na koniec wyskakują wszyscy "oprawcy" z okrzykiem "Niespodzianka!". Nie powiem, książka była bardzo ciekawa, bo przeczytałam ją praktycznie w półtorej dnia, więc jak na książkę, która ma niemalże 500 stron to o czymś świadczy.
Fajnym momentem, było pokazanie biblioteczki twórczyni "Paktu". Oczywiście musiała zawierać "Rok 1984", myślę że fani tej książki łatwo się odnajdą w rzeczywistości "I że cię nie opuszczę".

Podsumowując, książka mi się podobała. Pomysł na "Pakt" jest bardzo oryginalny, reguły były fajnie dopracowane. Jednak mam też trochę "ale". Jestem zawiedziona głównymi bohaterami. Praktycznie w ciemno decydują się na wstąpienie do organizacji, nie czytają dokumentów, które podpisują - po prawniczce nie tego się spodziewałam. Wyjaśnienie, całej organizacji było takie: jest tajne, jest dla małżeństw, mamy reguły którym należy się podporządkować,.. będzie fajnie! Tyle. Dodatkowo za mało było o samej organizacji, o takim jej faktycznym działaniu. Pozostało wiele niewiadomych, ale o nich nie będę opowiadać, żeby nie spojlerować ;) Zakończenie trochę mnie zawiodło. Zabrakło mi też czegoś w stylu "posłowia", gdzie autorka wyjaśniłaby skąd się wziął pomysł na książkę, czy inspirowała się książką, czy może istniejącą organizacją, takie ogólne podsumowanie i przemyślenia.

"I że cię nie opuszczę" to dobry thriller psychologiczny. Autorka pokazuje, że małżeństwo nie musi być idealne, takie pod linijkę, żeby było szczęśliwe oraz tak żartem czytajcie wszystko co podpisujecie! :D Książkę polecam, to przyjemna lektura.

Moja ocena: 7/10
Czytaj dalej

Riley Sager - Ocalałe

Quincy jako młoda dziewczyna była uczestniczką masakry w Pine Cottage. Przeżyła jako jedyna, zginęli jej wszyscy przyjaciele. Po latach traumy jakoś udało jej się wyjść na prostą. Ma chłopaka, prowadzi popularny blog kulinarny i stara się żyć jakby nigdy nic. O przeszłości przypominają jej jedynie regularne spotkania z policjantem, dzięki któremu wtedy przeżyła. Podczas tamtego wydarzenia straciła pamięć. Pamięta tylko niektóre sceny, lecz samej masakry nie, pamięć wraca jej dopiero po wszystkim, kiedy jest już bezpieczna. Pamięta, czy nie chce pamiętać oto jest pytanie..
Oprócz niej są jeszcze dwie inne "ocalałe", czyli te, które jako jedyne przeżyły masakry. Jednak jedna z nich popełnia samobójstwo, a druga niespodziewanie pojawia się pod drzwiami Quincy i zadaje dziwne pytania...
Pamiętajcie, nic nie jest takie jakie się wydaje...

W książce zastosowany został zabieg naprzemiennych rozdziałów, retrospekcji i czasów współczesnych. Dlatego czytelnik poznaje wydarzenia sprzed masakry, jak i całą masakrę. Bardzo lubię tego typu rozwiązania, ponieważ mamy wgląd na całą sytuację. W tym przypadku poznajemy również prawdę razem z bohaterką, która powoli zaczyna coś sobie przypominać.

Nie wiem czemu, ale średnio polubiłam główną bohaterkę. Zastosowała u siebie wyparcie oraz nie pamięta całego wydarzenia. Kiedy czuje, że myśli idą w kierunku przeszłości i coś jednak sobie przypomina od razu bierze tabletkę, upija się, albo (najczęściej) jedno i drugie. Nawet nie stara się spróbować poznać prawdy. Muszę zaznaczyć, że w całej sprawie było wiele niejasności i do końca nie została rozpracowana. Quincy zachowuje się dziwnie, ma pewne skłonności, których nie będę zdradzać, a swoje uczucia ukrywa za grubym murem.

Sam, czyli druga ocalała jest jej przeciwieństwem, ona dalej żyje tym wydarzeniem. To znaczy pogodziła się z nim i nie ma oporów przed mówieniem o nim. Stara się wydobyć z Quincy uczucia, pomóc jej w odzyskaniu pamięci. Jej metody nie są konwencjonalne i czasem wprawiają czytelnika w przerażenie, ale są skuteczne. Tak naprawdę nie wiadomo co nią kieruje i jakie ma zamiary, jest po prostu dziwna.

"Ocalałe" to dobry thriller, trzyma czytelnika w napięciu. Chociaż takiego zakończenia się nie spodziewałam, to nie wydaje mi się aż tak bardzo zaskakujące.
Jeżeli mam porównywać "Ocalałe" z "Lokatorką" (recenzja) i "Grzesznicą" (recenzja wkrótce), a muszę przyznać, że inaczej nie mogę, muszę je porównać. Wiecie, wydawnictwo wszystkie trzy reklamowało jako "książka roku", to "Ocalałe" stawiam na trzecim miejscu. Nie jest najgorsza, ale też nie było to coś wybitnego, to taki średniaczek. Quincy bardzo irytująca, a niektóre wydarzenia były bardzo przerysowane.
To moja opinia, każdy może mieć własną, także nikogo nie zniechęcam do czytania.

Moja ocena: 6/10
Czytaj dalej

Sigríður Hagalín Bjőrnsdóttir - Wyspa

Islandia, czasy współczesne. Jeden dzień i jedno wydarzenie zmieniają losy całego społeczeństwa. Państwo traci kontakt ze światem. Nie działają połączenia telefoniczne z zagranicznymi numerami, ani ich strony internetowe. Samoloty nie lądują, a statki, które później wypłynęły nie wracają. Prezydent jak i premier przebywali w tym czasie za granicą. Czy kraj i społeczeństwo zdołają normalnie funkcjonować?

Hjalti jest dziennikarzem. Jest głównym bohaterem powieści i to jego oczami śledzimy bieżące wydarzenia. Ze względu na znajomość jednej z ministrów jest wtajemniczany w sprawy państwowe, a z czasem staje się doradcą rządu. Poznajemy go w czasie kiedy rozpada się jego wieloletni związek, dlatego sam bohater musi podołać nie tylko z problemami całego kraju, ale też ze swoim życiem osobistym.

Zapewne wiele słyszeliście o Islandii, pewnie o tym, że jest to kraj wysokorozwinięty, nastawiony głównie na turystykę, gdzie inne gałęzie gospodarki - w tym rolnictwo - jest prawie w zaniku, bo stać ich na to żeby sprowadzać towary z zagranicy. I wyobraźcie sobie teraz taką sytuację, są zdani tylko na siebie. Co wytworzą to mają, muszą poradzić sobie z wyżywieniem siebie i kilkudziesięciu tysięcy turystów, którzy w obecnej sytuacji są tylko kłopotem. 
W tej chwili wydaje Wam się, że zapanuje chaos i anarcha? Oczywiście są grupy demonstrantów, głównie wśród młodych, ale reszta społeczeństwa przyjęła to ze skandynawskim spokojem. Podporządkowują się nowej władzy i nowemu ustrojowi. Muszą zmienić swoje nawyki i myślenie i żyć tak jak ich przodkowie, radzić sobie bez leków i produktów sprowadzanych z zagranicy.

Książka nakłania do refleksji. Gdyby to się stało w Polsce, jak zachowałoby się społeczeństwo? Czy lepiej poradzilibyśmy sobie z niedoborem żywności i jej racjonowaniem? Z żywnością na pewno, rolnictwo u nas trzyma się dobrze, ale co na to nasi rodacy? Już sobie wyobrażam te wielkie demonstracje, rozróby i nieporadność polityków. Ale z drugiej strony pewnie szybko byśmy się opamiętali i starali zjednoczyć. W końcu mamy wielowiekowe doświadczenie z walką z przeciwnościami i uciskiem.

Co do Islandczyków, wydaje mi się, że nie wykazali się. Ciężko im było się przestawić na rolnictwo i porzucić dotychczasowe, wygodne życie. Dziwi mnie brak zastępczych lekarstw, chyba tam sztuka zielarstwa wyginęła. Przecież przed wiekami ludność sobie jakoś radziła, nawet ze środkami przeciwbólowymi i jako takim znieczuleniem.

"Wyspa" bardzo przypadła mi do gustu, to zdecydowanie mocna pozycja. Wzbudza w czytelniku ogrom emocji. Jest to przykład literatury katastroficznej. Opisane tu wydarzenia mogą się przydarzyć. Nie wiadomo co się stało z resztą świata, może to był wybuch nuklearny, albo inna katastrofa. Książkę serdecznie polecam. To krótka, ale mocna, warta uwagi pozycja.

Moja ocena: 8/10
Czytaj dalej