Yankee Candle Season of Peace

Śnieg za oknem już zginął i zastąpiło go błoto. Chcąc poczuć jeszcze trochę śniegu wystarczy odpalić zimowy wosk jakim jest Season of Peace z Yankee Candle. Razem z bałwankiem zapraszam na recenzję :)
Opis ze strony sklepu: Zimowy spokojny zapach z nowej kolekcji Yankee Candle. Połączenie nut bergamotki, mięty pieprzowej, ylang ylang, patchuli zwieńczone ziarnami wanilii, drzewem cedrowym i piżmem.

Obrazek jest bardzo zimowy. Dominuje w nim biel śniegu. Jest tu jakieś drzewko, ogrodzenie i masa śniegu. Wyczuwalny jest w nim tytułowy taki spokój, jakby wszystko wokoło nagle się zatrzymało. Nie słychać nic, nawet wiatr przestał hulać.
Na sucho wosk pachnie trochę jak płyn do płukania, ale po odpaleniu całkowicie się zmienia. Tak jak większość białych wosków jest troszeczkę pudrowy, ale nie dominuje w nim tak jak np. w Angel's Wings. Ma w sobie jeszcze troszeczkę cięższe nuty, szczególnie zauważalne są drzewo cedrowe, bergamotka i piżmo, ale nie robi to z niego mocnego zapachu. Jest on optymalnie delikatny, nie jest w ogóle intensywny. Jest on tak stworzony, że można rzeczywiście poczuć ten tytułowy spokój. Naprawdę bardzo dobrze się przy nim wypoczywa. Jest w nim coś co pozwala się relaksować i zapomnieć o wszystkim co się dzieje dookoła.
Season of Peace jest ładnym zapachem, bardzo zimowym i przyjemnym. Należy do takiej grupy zapachów, które podobają się większości. Pomaga się zrelaksować.
Czytaj dalej

KTC woda różana

Od dawna miałam ochotę spróbować czegoś nowego do oczyszczania twarzy. Na wodę różaną zdecydowałam się ze względu na dobre opinie i niską cenę - za swoją butelkę zapłaciłam 6 zł w drogerii internetowej.
Od producenta: Woda różana jest produktem ubocznym w produkcji olejku różanego. Posiada wiele zastosowań m.in. w produkcji kosmetyków, stosowana jako tonik, regeneruje skórę wrażliwą, przesuszoną, ze skłonnością do pękających naczynek.
Woda zamknięta jest w szklanej butelce zamykanej plastikową zakrętką - taka jak butelka z octem - mieszczącą 190 ml. Byłam mile zaskoczona kiedy zobaczyłam, że nalana jest prawie pod samą zakrętkę. Otwór jest dość spory, ale nie sprawia problemów kiedy wylewam wodę na płatek. Na butelce znajduje się etykietka, na której napisane są najważniejsze rzeczy. Oczywiście nie jest ona po polsku, ale dystrybutor postarał się i zaopatrzył ją w dodatkowe polskie tłumaczenie.

Konsystencja to oczywiście woda. Mogą w niej pływać różne farfocle, o czym producent wspominał, że jest to normalne. Jak widać na zdjęciach mi się właśnie trafił taki egzemplarz z "dodatkami". Zapach taki prawdziwy, różany bardzo mi się podoba.
Wodę używam jako tonik do przemywania skóry twarzy. Przytykam płatek do butelki i przechylam - nie wylewa się nigdzie tam gdzie nie powinno. Skóra po przetarciu jest napięta i trochę ściągnięta. Bardzo miękka i gładka oraz dobrze oczyszczona. Sam zapach wpływa relaksacyjnie. Niestety nie jest wydajna. Jak się można spodziewać - leje się jak woda. Starcza na dwa miesiące codziennego używania po dwa razy dziennie, natomiast inne toniki starczają mi zazwyczaj na 3-4 miesiące.
Do wody różanej KTC mogę się jedynie przyczepić, że trochę ściąga skórę, ale po posmarowaniu kremem jest już w porządku oraz do słabej wydajności. Jednak jej działanie, cena i świadomość, że jest zrobiona z naturalnych składników gwarantują, że do niej na pewno jeszcze wrócę.
Czytaj dalej

Kącik czytelniczy - Diana Gabaldon "Obca"

Bardzo długo odkładałam publikowanie tej recenzji. Po prostu ciężko mi było ubrać w słowa swoje myśli i odczucia do niej oraz jakby tu ją Wam przekazać, żeby nie wyszło z niej tanie romansidło - a zaznaczam takie nie jest. 

Moja fascynacja "Obcą" i całą serią zaczęła się oczywiście przez serial "Outlander". Najpierw go obejrzałam, a dopiero potem zdecydowałam się na książkę. Książka również dzięki serialowi znalazła swoich fanów, chociaż jest z 1991 roku! Już wcześniej jej szukałam ale dopiero w tamtym roku zostało wznowione wydanie wszystkich części.
Opis ze strony lubimyczytać: Miłość silniejsza niż czas.
Akcja tej sugestywnej powieści, pełnej zwrotów i zaskakujących zdarzeń, rozpoczyna się w roku 1945. Claire Randall, jeszcze niedawno wojenna pielęgniarka, spędza wakacje w Szkocji. Dotknąwszy starego kamienia, nieoczekiwanie... przenosi się w przeszłość. Trafia w niespokojne czasy, znaczone wojną domową, przesądami i szaleństwem czarów. Nie ma pojęcia, jak odnaleźć się w roku 1743. I nie wie, że w nowym i niezrozumiałym świecie czeka miłość jej życia: Jamie, z którym los połączy ją na dobre i na złe.
Portret wspaniałej, silnej kobiety, niezapomniana love story i kapitalnie odmalowana rzeczywistość zachwyci miłośników przygód, romansów i powieści historycznych. Nic dziwnego, że książki Diany Gabaldon przetłumaczono na 19 języków i wydano w 23 krajach!!

Jest rok 1945, Claire Randall z mężem Frankiem spędzają wakacje w Inverness w Szkocji. Frank całymi dniami śledzi historię swojego przodka kapitana Jacka Randalla, który w XVIII wieku stacjonował w tych okolicach. Claire natomiast, no cóż po prostu się nudzi. Zwiedza okolicę, kolekcjonuje zioła - pasjonuje się zielarstwem - i stara się nie wpadać w kłopoty. Oczywiście jedynie się stara, bo najpierw na jej drodze staje kamienny krąg Craigh na Dun. Przechodząc przez rozgałęzienie w kamieniu nagle znajduje się w 1743 roku. Nie wie co się dzieje, wszystko wydaje się znajome, ale inne, a na dodatek trafia w sam środek bitwy. Pierwszą osobą na którą trafia jest Jack Randall, łudząco podobny do jej męża, ale tylko zewnętrznie. Zostaje uratowana, ale tym razem siłą jest przetrzymywana u Szkotów. Jest ceniona za swoje umiejętności medyczne i zielarskie. To dopiero początek jej kłopotów. Jest wplątywana w bitwy oraz wielokrotnie porywana. O dalszych jej przygodach sami możecie przeczytać :)

Wiem, że wiele osób przeraża jej objętość - 709 stron, ale na pocieszenie powiem, że jest ona najcieńsza z całej serii ;D (a jak ładnie wszystkie tomy wyglądają na półce). Wcale nie odczułam, że jest ona taka gruba. Czyta się ją gładko, nie ma zbędnych opisów, przy których zazwyczaj się nudzę, cały czas coś się dzieje. Cała książka jest opowiedziana z perspektywy Claire. 

Skoro powstał serial na jej podstawie to trzeba do niego nawiązać. Bałam się, że książka bardzo będzie się różniła od serialu, jak to zazwyczaj bywa. Byłam mile zaskoczona, bo różni się minimalnie. Powiecie teraz po co czytać książkę jak już widzieliście serial, albo lepiej obejrzeć niż czytać taką cegłę. W książce wszystkie wątki są bardziej rozwinięte, szczegółowiej opisane, a niektóre wydarzenia w serialu w ogóle były pominięte. Jeżeli oglądaliście "Outlander" to wiecie, że jest tam więcej golizny niż w "Greyu", w książce tego nie ma. Ja już się nie mogę doczekać drugiego sezonu. Jeszcze nie wiem czy wcześniej przeczytam drugi tom, czy obejrzę serial, czy może będę czytać i oglądać równocześnie (nie, nie będę czytać książki w trakcie oglądania ;) ).
 
W skali lubimyczytać: 10/10

 "Obcą" polecam wszystkim fanom serialu, a także osobom, które lubią literaturę historyczna z elementami romansu i fantastyki. Nie zniechęcajcie się objętością.

PS. Nie recenzuję na blogu wszystkich książek, które przeczytałam, dlatego jeśli chcecie przeczytać inne recenzje książek lub zobaczyć co czytam zapraszam na mój profil na lubimyczytać.
Czytaj dalej

Bielenda Ameryka SPA nawilżające mleczko do ciała jagoda acai & awokado

Dziś przychodzę z ciepłym, wakacyjnym postem, czyli mleczkiem do ciała Ameryka SPA z Bielendy. Kuszący zapach owoców sprawi, że poczujecie się jak na letnich wakacjach.
Od producenta: Wyrusz w podróż marzeń. Odkryj niezwykły świat egzotycznych zapachów i roślin. Zanurz się w świecie rytualnej pielęgnacji ciała.
Nawilżające mleczko do ciała wykorzystuje niezwykłe właściwości roślin rytualnych Ameryki - aktywnie regeneruje, nawilża i ujędrnia skórę. Ciało odzyskuje niezwykłą miękkość, gładkość i elastyczność. Świeży, energetyzujący aromat mleczka poprawia samopoczucie, pobudza i dodaje energii.
O piękno Twojej skóry zadbają jagoda acai oraz awokado - intensywnie wzmacniające skórę, wspierające ją w walce z procesami starzenia, oczyszczające organizm. Dzięki bogactwu witamin i minerałów te amazońskie owoce poprawiają jędrność i sprężystość ciała, a Tobie przywrócą witalność
Mleczko zamknięte jest w plastikowej butelce z pompką, mieszczącej 250 ml. Jest ona wygodna w użyciu dopóki nie zostanie na dnie ok. 3 cm kosmetyku. Trzeba wtedy inaczej sobie z tym poradzić.
Sam krem jest lekko zielonkawy. Konsystencja balsamowa, czyli dosyć lejąca. Zapach określiłabym jako bardzo owocowy. Dominują jagody acai. Jest on bardzo przyjemny i zostaje długo na skórze.

Mleczko bardzo dobrze rozprowadza się na skórze. Pomimo że jest lejący, nie sprawia trudności przy aplikacji (nie leje się na wszystkie strony). Dość szybko się wchłania, nie pozostawia na skórze białych śladów, jedynie trochę wilgotną warstwę. Dobrze nawilża, sprawia, że skóra jest miękka i wygładzona. Nawilżenie utrzymuje się przez cały dzień.

Bielenda Ameryka SPA jest to bardzo dobre mleczko. Dobrze nawilża skórę przez cały dzień, powoduje, że jest przyjemnie miękka i dość szybko się wchłania. Dodatkowo ma bardzo przyjemny zapach, który pomaga się zrelaksować.
Czytaj dalej

Kringle Candle White Woods

Jestem dalej w temacie zimowych zapachów. Cóż, śnieg za oknem, to chyba nie będę opisywać letnich zapachów, prawda? Tym razem przyszła kolej na Kringle Candle White Woods. Nie jest to taki typowy zapach, który można by określić w kilku słowach, jest on bardziej złożony i na pewno bardzo zimowy.
Opis zapachu ze strony sklepu: Zapach ten przynosi na myśl skojarzenia z zimowym spacerem przez las. Nuty drzewne w połączeniu z delikatnymi zapachami korzennych przypraw oraz wyraźnymi miętowymi akcentami sprawiają, że Biały las jest ciekawą propozycją na długie, chłodne wieczory.

Jak widzicie posiadam podgrzewacz, czyli taką małą świeczkę. Jest to dobra opcja dla osób, które nie posiadają kominka lub lubią palić świeczki. Taki podgrzewacz pali się 12 godzin. Od razu powiem, że jeszcze nie zużyłam żadnego wosku KC do końca, ale podgrzewacze owszem. Szybciej się spalają, ponieważ w woskach samemu decyduje się jak długo pali się i ile włożymy do kominka. Można wypalić cały podgrzewacz na malutki kawałeczek wosku. A z podgrzewaczem KC już tak nie jest - topi się jak normalna świeczka.

To co lubię najbardziej, czyli naklejki (oprócz samego zapachu, oczywiście). Na obrazku przedstawiony jest tytułowy "biały las", czyli las brzozowy przykryty śniegiem, już bardziej biały nie mógł być ;) Naklejka bardzo mi się podoba, ma w sobie coś magicznego, aż chce się tam znaleźć. 

Jak już pisałam zapach jest bardzo złożony. Wyczuwam w nim leśne aromaty. Mimo, że na naklejce są brzozy czuć w nim aromatyczne sosny i świerki. Oprócz tego, wyczuwalne są w nim trochę cięższe przyprawy. Całość jest jakby zatopiona w miętowej powłoce, która ochładza cały zapach. Według mojego odczucia nie jest to zapach męski, jakby się to mogło wydawać. Ja bym zaliczyła go do grupy zapachów leśnych, iglastych.

Zapach trochę się zmienia po rozpaleniu. Paliłam go jako podgrzewacz i również kroiłam trochę do kominka. W kominku jest zdecydowanie mocniejszy. Nie chodzi tu tylko o jego wyczuwalność, ale jest też bardziej wyrazisty. Dlatego dla osób, które nie wiedzą czy podobają im się takie leśne i mroźne zapachy polecam kupić podgrzewacz.

Nie miałam do tej pory do czynienia ze zbyt wieloma leśnymi zapachami, ale spośród nich ten stał się moim ulubionym. Polecam go szczególnie teraz, można poczuć się jak na spacerze w ośnieżonym lesie :)
Czytaj dalej

Lirene Stop suchości krem do stóp

Staram się regularnie stosować krem do stóp, ale wychodzi jak wychodzi. Czasem zapomnę, a czasem po prostu mi się nie chce. Dzisiaj chcę przedstawić Wam krem do stóp od Lirene, który ostatnio używam.
Od producenta: Krem przeznaczony jest dla osób, które mają suchą skórę pięt. Pielęgnująca formuła kremu z 10% zawartością mocznika (UREA) wygładza, zmiękcza i regeneruje skórę stóp. zawartość gliceryny, dzięki jej doskonałym właściwościom higroskopijnym, zapobiega wysychaniu. Rezultaty: intensywne nawilżenie, gładkość i miękkość skóry stóp.

Krem zamknięty jest w dość giętkiej tubce. Dobrze się z niej wyciska kosmetyk. Nie sprawia problemów. Mieści ona 75 ml, tak jak tradycyjny krem do stóp. Otwieranie na zatrzask, łatwo się otwiera i nie zacina przy zamykaniu. Otwór jest dobrej wielkości, chociaż po dłuższym użytkowaniu brudzi się jego okolica.
Konsystencja powiedziałabym, że jest kremowo-żelowa. Nie jest taka jak tradycyjne kremy z którymi się do tej pory spotkałam. Jeśli mieliście krem z mocznikiem, obojętnie czy to krem do stóp, czy rąk to właśnie taki zapach. Kremy z mocznikiem mają charakterystyczny zapach. Sama miałam taki krem do rąk i pachniał identycznie. Jest to zapach taki trochę kosmetyczny, ale nie jest nieprzyjemny.
Dzięki takiej bardziej żelowej konsystencji krem gładko rozprowadza się na skórze stóp. Jak na krem do stóp wchłania się dość szybko (ja zawsze mam z tym problem).  Skóra jest dość dobrze nawilżona, minimalnie zmiękczona. Liczyłam na efekt "wow", ale się nie doczekałam. Jest to dobry krem, ale nic poza tym. Myślę, że osoby mające problem z suchymi stopami będą zawiedzione. Dla mnie jest dobry, ale nie ma w sobie nic szczególnego, dzięki czemu kupiłabym go ponownie.
Krem Lirene oceniam jako mocno średni. Dość dobrze nawilża skórę stóp, ale efekt jest krótkotrwały i niewystarczający. Dużym plusem jest szybkie wchłanianie.
Czytaj dalej

Body Club balsam do ust truskawkowy

Recenzja "jajeczka" miała się pojawić jeszcze za jakiś czas, ale zauważyłam, że trafiacie do mnie po wyszukiwaniu owego balsamu postanowiłam je trochę przyspieszyć. Myślę, że nie ma sensu recenzować każdej wersji osobno - różnią się tylko zapachem.
Ostatnio zapanowała moda na balsamy w formie jajeczek. Oczywiście pierwszy był EOS, potem inne firmy przyjęły ten pomysł. Takim sposobem trafiły do mnie jajeczka Body Club. Dostępne są w Rossmannie w czterech wersjach smakowych: truskawka, malina, banan i zielone jabłuszko (nowy smak). Za sprawą promocji w Rossmannie stałam się posiadaczką pierwszych trzech wersji.
Nie będę już wymieniać co zapewnia producent, bo wszystko znajduje się na zdjęciu poniżej.

Pomadka zamknięta jest w okrągłym, plastikowym opakowaniu mieszczącym 7 g balsamu. Dodatkowo zabezpieczona jest plastikiem zlepionym taśmą z kartonikiem. Samo opakowanie jest bardzo trwałe. Jajku niegroźny upadek, zupełnie nic mu się niestanie. Łatwo się odkręca, a zamyka do usłyszenia charakterystycznego "klik". Stojąna płaskich powierzchniach za sprawą wgłębienia na spodzie.
Skład, który ja jako laik oceniam bardzo dobrze. Na pewno spodoba się śmiertelnym wrogom parafiny, bo jej tu nie ma ;) Zrobiona jest na bazie wosku pszczelego, w składzie znajduje się również masło Shea, czy olejek Jojoba.

Konsystencja jest zbita, lecz łatwo się rozpuszcza przy zetknięciu z ustami. Zostawia na ustach bezbarwną warstwę. Nawet dość długo utrzymuje się na ich powierzchni. W smaku jest neutralna. Zapach jest bardzo naturalny, truskawka pachnie jak prawdziwe truskawki. Wszystkie wersje tak mają, zarówno truskawkowa, malinowa i bananowa, aż chce się ich używać :) Po dłuższym używaniu nie nudzi się, ani nie zmienia zapachu.
Balsam bardzo dobrze się spisuje zarówno w cieplejsze dni jak i teraz, zimą. Warstwa ochronna utrzymuje się długo. Znakomicie chroni i pielęgnuje usta, są bardzo dobrze nawilżone i odżywione. Poza tym są przyjemnie miękkie i gładkie - czego chcieć więcej :)
Balsamy Body Club kosztują 12,99 zł w Rossmannie. Za taką jakość i działanie można sobie pozwolić. Cieszę się, że mam jeszcze inne wersje, bo są naprawdę świetne. Bardzo polecam!
Czytaj dalej

Yankee Candle Snow in Love

Śnieżna aura wyzwala chęć na zimowe zapachy, dlatego zdecydowałam się na Snow in Love. Tylko niestety kiedy robiłam zdjęcia, na dworze nie było w ogóle śniegu, więc musiała wystarczyć Śnieżynka :)
Opis zapachu: Zakochaj się  w tej czarującej mieszance kremowo-drzewnych nut otulonych pudrowym zapachem świeżego zimowego powietrza.

Naklejka bardzo prosta: śnieg i ułożone z bodajże żurawiny, czy jakichś czerwonych kuleczek serca na śniegu. Mi to trochę przypomina robienie aniołków na śniegu.
Jak już nieraz wspominałam lubię białe woski, wiem że najprawdopodobniej się na nich nie zawiodę, bo lubię pudrowe zapachy. Snow in Love jest to taki wosk, który nada się nawet na chłodniejsze wieczory w ciągu roku, nie tylko zimą. Sama tak paliłam. Jest bardzo otulający, jak ciepły, miękki kocyk. Powoduje ocieplenie pomieszczenia i robi się tak przytulnie.

Sam zapach jest pudrowy, trochę słodki, a jednocześnie ma trochę mocniejsze nuty. Nie przypomina w ogóle proszku do prania, czy płynu do płukania, jak się można spodziewać. Jest trochę perfumowany. Należy do mocniejszych zapachów, ale da się z nim wytrzymać w zamkniętym pomieszczeniu.
A teraz powiem Wam ciekawostkę. Zapach ten jest w 90% podobny do perfum Jimmy Choo - Jimmy Choo.
Jest to jeden z moich ulubionych "białych" zapachów. Jest nawet lepszy od Angel's Wings. Idealnie wpasowuje się w każdą porę roku, jest tylko jeden warunek, musi być chłodno.
Czytaj dalej

Lirene Youngy 20+ kremo-żel z witaminowymi drobinkami do twarzy i pod oczy

Bardzo lubię testować nowe kremy do twarzy. Prawie zawsze sięgam po nowe, których jeszcze nie miałam. Krem Lirene jak i całą serię Youngy 20+ chciałam mieć od kiedy tylko pojawiła się w sklepach. I tak się stało, kupiłam wszystkie produkty z serii o większości już możecie przeczytać - tu, tu i tu. Mam jeszcze krem BB, ale o nim nie będę pisać, bo nie ma co - jest za ciemny i mieszam go z kremem, żeby jakoś go zużyć.
To już jest moje drugie opakowanie kremu - co nieczęsto mi się zdarza, więc już można wywnioskować co o nim sądzę :)
Od producenta: Indyjska harmonia dla zmysłów z mango
Unikalna formuła produktu: połączenie kremu i żelu sprawia, że jest on wyjątkowo lekki i delikatny. Idealnie się rozprowadza, uwalniając witaminę E, zamkniętą w zielonych drobinkach. Zawarty w produkcie wyciąg z bambusa, lotosu i lilii wodnej regeneruje skórę i długotrwale ją nawilża. Karoten pochłania promieniowanie UV, stanowiąc efektywną ochronę dla skóry. Gliceryna silnie nawilża, w wyraźny sposób poprawiając sprężystość naskórka, a mikrogąbeczki pozostawiają skórę matową.
Kremo-żel z witaminowymi drobinkami do twarzy i pod oczy zachwyca skutecznością działania i zaskakuje innowacyjną konsystencją. Wyselekcjonowane składniki stanowią niezwykłe połączenie egzotycznej dawki energii oraz owocowej uczty dla zmysłów.
Wosk z mango ma właściwości odżywiające i silnie nawilżające jednocześnie łagodząc skórę.
Zielone drobinki łagodnie rozcierają się podczas aplikacji, uwalniając witaminę E, zwaną "witaminą młodości". Natychmiast wnika ona w skórę odżywiając ją, poprawiając jej sprężystość i zapobiegając procesom starzenia.
Kuszący zapach mango pobudza zmysły i przenosi w orientalny świat hinduskich tańców z Bollywood. Namaste India!
Krem zamknięty jest bardzo porządnie. Najpierw folia, potem kartonik, wreszcie słoiczek, a w środku folia zabezpieczająca. Wszystko to dla bezpieczeństwa naszego kremu i dzięki temu mamy pewność, że nikt do niego wcześniej nie zaglądał. Słoiczek jest plastikowy i bardzo lekki, mieści klasyczne 50 ml. Nie zajmuje dużo miejsca w łazience. Wygodnie się otwiera i wyciąga krem.
Konsystencja kremu jest jak już wspomniał producent kremowo-żelowa. Ja bardzo lubię takie kremy, są lżejsze, a aplikacja staje się przyjemniejsza. Jakby to powiedzieć krem jest bardziej wodnisty niż normalny krem, lepiej się rozprowadza i jest idealny :) Jak widzicie jest lekko żółty z zielonymi drobinkami w środku. Na zdjęciach poniżej pokazałam, jak wygląda przed rozprowadzeniem, a jak po lekkim roztarciu. Drobinki bardzo szybko się rozpuszczają, barwią przez chwilę na zielono, ale po dokładniejszym rozprowadzeniu nie ma po nich śladu.
Zapach jest śliczny :) Jest to soczyste i bardzo owocowe mango, które samym zapachem pobudza. Jest to jeden z ładniejszych zapachów kremu do twarzy jaki miałam.
Po rozsmarowaniu kremu na twarzy, koloryt skóry jest wyrównany. Jest przyjemnie gładka i miękka. Nie ściąga skóry i nie pozostawia tłustej powłoki, ani farfocli. Szybko się wchłania. Mogę nawet powiedzieć, że delikatnie ją matuje, oczywiście ten efekt jest krótkotrwały. Bardzo dobrze nawilża skórę przez cały dzień. Przy podrażnieniach nie powoduje pieczenia. Krem jest wydajny, starcza na 5-6 miesięcy.

Jak dla mnie jest to krem idealny. Bardzo dobrze nawilża i pozostawia skórę przyjemnie miękką.
Jeśli jeszcze go nie znacie polecam wypróbować. Z całej serii Lirene Youngy 20+ ten produkt uważam za najbardziej udany.
Czytaj dalej

Neutrogena Intense Repair body lotion

Zima stawia wyzwanie naszej skórze. Bardzo często w tym okresie jest nadmiernie przesuszona i podrażniona. Staram się w tym okresie stosować produkty o lepszym nawilżeniu i odżywieniu, dlatego wyciągnęłam ze swoich zapasów balsam Neutrogena.
Od producenta: Neutrogena Formuła Norweska Intensywnie regenerująca emulsja do ciała. Bardzo sucha i szorstka skóra.
Dotkliwe wysuszenie może sprawić że Twoja skóra stanie się spierzchnięta, swędząca i podrażniona. Nowa Intensywnie regenerująca emulsja do ciała, działa jak regenerujący opatrunek aby regenerować bardzo suchą, szorstką i podrażnioną skórę już od pierwszej aplikacji. Od pierwszego użycia poczujesz natychmiastowe uczucie ulgi i komfortu. Dzień po dniu Twoja skóra będzie intensywnie nawilżona, bardziej elastyczna i gładka. Kremowa i nietłusta konsystencja natychmiast się wchłania.

Emulsja zamknięta jest w butelce z pompką, która jest wygodna w użyciu, ale kiedy na dnie zostaje tylko kilka centymetrów kosmetyku pompka go nie wybiera i trzeba rozcinać opakowanie lub innym sposobem wydobywać pozostały balsam. Opakowanie zawiera 250 ml kosmetyku.
Konsystencja jest bardzo lekka, nie jest ani gęsta, ani lejąca - taka w sam raz. Wecie, że produkty Nivea w klasycznej wersji zapachowej mają charakterystyczny zapach - niebieskiego kremu w puszce. Tak samo jest z Neutrogeną. Jedynie wersja kosmetyków z maliną nordycką różni się zapachem, a tak wszystkie ich kosmetyki mają taki sam. Nie ważne, czy to krem do rąk, stóp, balsam, czy jeszcze co innego. Jeżeli mieliście cokolwiek z Neutrogeny to właśnie jest taki zapach. Dla tych, którzy nie mieli ich kosmetyków - jest to zapach taki kosmetyczny, nie nachalny, ale utrzymuje się dość długo na skórze.
Bardzo dobrze rozprowadza się na skórze i błyskawicznie wchłania. Nie pozostawia tłustych śladów. Skóra pozostaje długo nawilżona - praktycznie cały dzień. Oprócz tego jest dobrze odżywiona. Balsam jest idealny na zimowe chłody. Niweluje uczucie przesuszenia, a nawet suchą skórę. Po posmarowaniu skóra jest gładka i miękka.

Polubiłam ten balsam. Bardzo dobrze nawilża skórę zimą i na pewno jeszcze nie raz do niego wrócę.
Czytaj dalej

Farmona Sweet Secret krem do rąk wanilia i indyjskie daktyle

Zimą lubię kremy do rąk o słodkich zapachach, typu wanilia czy czekolada. Krem z Farmony był w zestawie z żelem i balsamem szarlotkowym. Chyba wcześniej nie miałam kremów do rąk z tej serii - o ile dobrze pamiętam.
Od producenta: Słodka uczta dla ciała i zmysłów!
Wyjątkowy kosmetyk o delikatnej, aksamitnej konsystencji i wspaniałym, orientalnym zapachu został stworzony z myślą o tym, by rozpieszczać zmysły i ciało. Powstał na bazie ekstraktu z wanilii i indyjskich daktyli. Intensywnie i głęboko nawilża skórę, poprawiając jej kondycję i wygląd oraz sprawia, że dłonie na długo pozostają gładkie i miłe w dotyku. Dodatkowo wyjątkowo apetyczny, uwodzicielsko słodki zapach zapewnia doskonały nastrój i uczucie komfortu.

Krem zamknięty jest w plastikowej tubce, mieszczącej 100 ml. Jest ona bardzo gruba, ale nie utrudnia to wyciskania kosmetyku. Żeby zobaczyć ilość kremu jaka została w tubce trzeba przystawić ją pod światło, niestety tak nie jest widoczne. Otwór jest dobrej wielkości, ale bardzo brudzą się jego okolice.
Konsystencję kremu można zobaczyć na poniższym zdjęciu, jest ona średnio kremowa, ale nie gęsta. Dobrze się rozprowadza na dłoniach. Miałam nadzieję, że zapach będzie taki sernikowy, ale niestety okazał się inny. Jest bardzo waniliowy, ale przebija jeszcze coś innego, kierując się napisami na opakowaniu trzeba powiedzieć, że są to daktyle, ale dla mnie to nie do końca ich zapach. Być może jest to kosmetyczny zapach daktyli, a nie taki jaki znam z prawdziwych, suszonych daktyli. Jest on jednak przyjemny i utrzymuje się długo na dłoniach.
Jak już wspominałam krem dobrze rozprowadza się na dłoniach. Na jedno użycie potrzeba trochę większą ilość niż pokazałam na zdjęciu. Początkowo zostawia białą powłokę na skórze, ale po dobrym wsmarowaniu nie zostawia śladów. Szybko się wchłania i pozostawia na dłoniach przyjemne nawilżenie. Dobrze nawilża jak na warunki zimowe - utrzymuje się przez całą noc, a rano nadal dłonie są nawilżone. W dzień również dobrze sobie radzi z chłodem. Jednak przy podrażnieniach takich jak zadrapania może powodować krótkotrwałe pieczenie.

Krem uważam za udany, dobrze się sprawdza zimą, a nawilżenie długo się utrzymuje. Zapach jak najbardziej jest odpowiedni na taką porę roku.
Czytaj dalej

Goose Creak Candle Hazelnut Cake

Jak wiecie jestem woskomaniaczką. Mam w swoich zbiorach 3 woski Goose Creak Candle, czyli "gąsek". Zanim spróbowałabym jednej pomyślałam, że na początek odpalę próbki, które dostałam jako gratis do zakupów od Pachnącej Wanny. Słyszałam o nich, że są bardzo mocne i nie należy ich zbyt dużo wrzucać do kominka. I rzeczywiście ich moc jest powalająca.
Opis ze strony sklepu Pachnąca Wanna: Obezwładniający zapach świeżego maślanego ciasta przełożonego waniliowym kremem z dodatkiem uprażonych orzechów. Pycha.

Moja próbka to było jakaś 1/3 kostki i wystarczyła mi na kilka paleń. Jak widzicie na zdjęciach na raz dałam tylko taki skraweczek, a siła zapachu była nadal odurzająca. Na stronie sklepu jest informacja, że należy dawać pół kostki, ale ja Wam radzę podzielić jeszcze na kilka części. Lepiej dać mniej i najwyżej potem trochę dodać, niż dać za dużo i palić przez kilka dni tylko po kilka minut. Jego siła jest nawet większa niż wosków Kringle. Po odpaleniu jest intensywny i szybko wypełnia pomieszczenie, utrzymuje się w powietrzu jeszcze następnego dnia. Nie wywołuje jednak bólu głowy.

Sam wosk jest bardzo plastyczny i tłusty, ponieważ jest zrobiony z wosku sojowego. Łatwo się go kroi, a usuwanie z kominka jest prostsze niż wosków z innych firm, nawet po całkowitym stwardnieniu. Nawet palcem można wygrzebać z miseczki kominka, oczywiście pozostają tłuste ślady, a wosk zachodzi za paznokcie, ale przez chusteczkę i palcami też się da :)
Jak da mnie jest to zapach orzechowego wafelka typu Princessa, a nawet samego wafelka. Takiego chrupiącego, a czekolada orzechowa rozpływa się w ustach. Zapach na dodatek jest tak naturalny, że wywołuje chęć na coś słodkiego. Ma coś również z kokosa. Bardzo mi się podoba i spodoba się wszystkim wielbicielom słodkich zapachów.
Jest to mój pierwszy zapach GCC i wiem, że na pewno nie ostatni. Woski może nie należą do najtańszych, ponieważ kosztują 22 zł, ale za aż 59 g i starczą na baaardzo długo.
Czytaj dalej

Evrēe Magic Rose olejek upiększający

Od kilku lat używam olejków do pielęgnacji twarzy na noc. Wypróbowałam już m.in. olejek różany Khadi i olejek z wyciągu z granatów Alterra (pisałam o nim tu). Ze względu na niską cenę często wracam do Alterry, ale nadal mam słabość do olejków różanych po Khadim. Właśnie dlatego zdecydowałam się na olejek Evree. Może jeszcze odrobinę podsyciły moją chęć Wasze pozytywne opinie o nim.
Od producenta: Magic Rose Odkryj różany eliksir piękna i poczuj jego magiczną moc!
Już od starożytności olejek różany był uważany za źródło piękna i młodości. Pozyskiwany z nasion i płatków był ceniony ze względu na właściwości pielęgnacyjne oraz sensoryczne. Królowa kwiatów nie tylko cudownie pachnie, zawiera też witaminę C, A, witaminy z grupy B oraz kwasy owocowe. Witaminy młodości zawarte w olejku działają wzmacniająco na naczynka krwionośne oraz przeciwstarzeniowo. Dzięki temu ten drogocenny olejek nawilża i upiększa skórę, a także pobudza zmysły.
Dlaczego należy stosować olejek różany?
Posiada wyjątkowe właściwości łagodzenia podrażnień skóry, niweluje przebarwienia, zmniejsza widoczność "pajączków" oraz uszczelnia rozszerzone naczynia krwionośne. Pobudza produkcję kolagenu, działa przeciwzmarszczkowo, balansująco i poprawia koloryt skóry. Już od pierwszego zastosowania Twoja skóra będzie zrównoważona, wygładzona i bardziej jędrna.
Idealny również dla cery tłustej. Reguluje wydzielanie sebum odpowiedzialnego za nadmierne błyszczenie się skóry.

Olejek zamknięty jest papierowym kartoniku. Natomiast sam olejek właściwy znajduje się w szklanej butelce z pipetą. Zaskoczyło mnie to, że jego pojemność to tylko 30 ml. To tyle samo co wspominany już olejek Alterry, a on ma o wiele mniejszą butelkę. 
Pipeta sprawdza swoje zadanie znakomicie. Można idealnie odmierzyć potrzebną nam ilość kropel, bez obawy, że wyleje nam się więcej niż trzeba. Jestem już przy końcu i pipeta nie sięga dna, więc nie wiem, czy nie będę musiała przechylać butelki, żeby złapała olejek.

Konsystencję ma - jak to olejek, ciekła, trochę gęstsza od wody. Nalewając na dłoń staram się zrobić taki tunel (dołek), żeby nigdzie obok mi nie pociekło.

Kiedyś nie przepadałam za zapachem róży, ale polubiłam go za sprawą Khadiego. Mogę już nie pamiętać jak pachnie Khadi, ale stosując obecnie wodę różaną wiem, że zapach miał taki sam, czyli inny niż ma Evree. Olejek Evree oczywiście pachnie różą, ale nie taką czystą i naturalną tylko przerobioną na zapach kosmetyczny. Ma coś w sobie nienaturalnego, trochę sztucznego, ale nie mówię, że jest on nieprzyjemny, tylko inny i nie taki jakiego się spodziewałam.
Na składach się nie znam, ale z tego co udało mi się rozszyfrować jest on w miarę naturalny.
Dla porównania skład olejku różanego Khadi:
Oryza Sativa Oil (Olej ryżowy), Sesamum Indicum Oil (Olej z sezamu indyjskiego)*, Helianthus Annuus Oil (Olej słonecznikowy)*, Rosa Damascena (Róża) Flower Extract*, Cymbopogon Khasians (Jamrosa) Essential Oil*, Rubia Cordifolia (Manjistha; Marzanna indyjska), Curcuma Longa Rizome Rxtract*, Curcuma Aromatica Rizome Extract, Caesalpinia Sappan*, Tocopheryl Acetate (Witamina E), Cymbopogon Martinii (Palczatka) Leaf Extract, Pelargonium Graveolens (Pelargonia pachnąca) Flower Extract, Pterocarpus Santalinus (Drzewo sandałowe), Linum Usitatissimum (Len zwyczajny) Flower Extract, Prunus Dulcis Oil (Migdałowiec zwyczajny), Triticum Vulgare (Pszenica), Daucus Carota Sativa (Marchew zwyczajna), Crocus Sativus (Krokus) Flower Extract, Citral**, Citronellol**, Geraniol**, Farnesol**, Linalool**, Limonene**.
* pochodzi z kontrolowanych upraw ekologicznych
** część składowa naturalnego eterycznego olejku

Olejek może być stosowany na wiele sposobów: jako serum, dodatek do kremu, jako maseczka, baza pod makijaż, do demakijażu, ochrona przed wiatrem i mrozem oraz do masażu. Poniżej znajduje się zdjęcie jak wykonać masaż twarzy i szyi.

Jak już wcześniej pisałam olejek stosuję na noc zamiast kremu. Na jedno użycie potrzebuję 6 kropel olejku i go wcieram w skórę twarzy, a jak jeszcze zostanie to i szyi. Olejek potrzebuje trochę czasu żeby wchłonąć, nie kilka minut, lecz około dwóch godzin i i tak dokładnie się nie wchłania. Rano natomiast nie ma po nim widocznego śladu - w sensie tłustej powłoki.

Stosuję już go od około 4 miesięcy i mogę powiedzieć o jego efektach. Rano moja skóra wygląda na wypoczętą i dobrze nawilżoną. Jej koloryt jest wyrównany i twarz może delikatnie jest ciemniejsza niż zwykle, ale po umyciu wraca do normy. Co do nawilżenia to przez dłuższy czas nie sprawiał problemów, było bardzo dobre, natomiast teraz - zima i mróz sprawiły, że jest niewystarczające i musiałam go odstawić. Zauważyłam też, że skóra jest bardziej jędrna i wygładzona.

Tak szczerze olejek Evree jest dobry, ale za cenę ok. 30 zł mam trzy buteleczki równie dobrego olejku Alterry. Spodziewałam się samych ochów i achów, jak dla mnie okazał się dobry, ale bez rewelacji.
Czytaj dalej

Yves Rocher żel jabłko z anyżem oraz lotos z Laosu

Na pewno się powtarzam, ale bardzo lubię żele pod prysznic z Yves Rocher. Mają śliczne zapachy i to bardzo naturalne. Dzisiaj przychodzę z recenzją dwóch żeli. Pierwszy jabłko z anyżem to letnia edycja limitowana oraz lotos ze stałej oferty, to kolejna już butelka.

Żel pod prysznic i do kąpieli jabłko z anyżem
Od producenta: Żel pod prysznic i do kąpieli o orzeźwiającym i pobudzającym zmysły zapachu jabłka i anyżu.

Wiecie za co lubię Yves Rocher? Za ich krótkie opisy na opakowaniach. Nie piszą w nich całych poematów jak niektóre firmy, że czytając je zastanawiam się czy to jest jeszcze kosmetyk, czy może już co innego. U nich jest przeważnie jedno zdanie, które zawiera wszystko co powinno się wiedzieć o kosmetyku, bez zbędnych upiększeń.

Butla żelu jest sporych rozmiarów, jej pojemność wynosi 400 ml, co na płyn do kąpieli jest wielkością odpowiednią, natomiast żelu już niekoniecznie. Wiem, że w sklepach YR można dokupić do nich pompkę, a ja przelewam do mniejszej butelki z pompką i zajmuje chociaż mniej miejsca. Bardzo podoba mi się szata graficzna butelki. Konsystencja jest średnio lejąca.
Z działania żelu jestem zadowolona. Dobrze myje i pieni się, bardzo fajnie odświeża skórę. Nie powoduje podrażnień, ani nie wysusza skóry. Nie powoduje też nawilżenia - dla mnie ma działanie neutralne.

Jego największym atutem jest zapach. Pachnie prawdziwymi zielonymi jabłkami, takimi soczystymi i świeżymi. Anyż jest bardzo mało wyczuwalny, prawie wcale. Zapach utrzymuje się jeszcze jakiś czas po umyciu. Jest to letnia edycja, ale pasuje też na zimę.

Żel pod prysznic kwiat lotosu z Laosu

Od producenta: Żel pod prysznic o zmysłowym zapachu kwiatu lotosu doskonale myje skórę i wpływa kojąco na zmysły.

Przeźroczysta butelka, zawiera 200 ml płynu. Zawsze mi się podobały te buteleczki, wydają się niewielkie, ale pojemność mają taką jak inne żele. Jest dość lejący jak to z żelami YR bywa, ale jeszcze tak optymalnie - zdarzały się bardziej lejące.

Tak jak i jego poprzednik dobrze myje i oczyszcza skórę. Nie mam zastrzeżeń do pienienia się, jest też neutralny dla skóry.
Zapach jest bardzo świeży, kwiatowy i taki wodny - nie wiem jak to określić. Bardzo lubię żele o zapachu lotosu i wypróbowałam już kilka z różnych firm. Ten miałam już kiedyś i nadal mi się podoba, na pewno jeszcze nie raz będzie u mnie gościć.

 Lubicie żele z Yves Rocher? Jaki jest Wasz ulubiony zapach?
Czytaj dalej